Strażnicy Etherii | Warlords Battlecry Forum

Strażnicy Etherii | Warlords Battlecry Forum

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Moda

#1 2011-06-11 22:57:17

 LordSauron

http://i61.tinypic.com/302wfpl.jpg

633410
Skąd: Barad-Dur
Zarejestrowany: 2009-08-22
Posty: 1032
Punktów :   
Ulubiona rasa: Nieumarli, Mr.krasnoludy
Najmniej lubiana rasa: Istoty lasu/Barbarzyńcy
Jednostka: Rycerz Zagłady/Piek. świder
Tytan: Lord Zagłady Grond
Profesja: Czarodziej

Opowieści Mrocznego Władcy

Tutaj sobie ustawię kompilację paru moich wypocin, czyli to co miałem ochotę tutaj wrzucić.

1. To opowiadanie napisałem wieeeki temu. Mogłoby być lepiej. Stanowi zaczątek świata który sobie tworzę.

Tytuł: Nie ma, ale w sumie można to i nazwać "Opowieściami Mrocznego Władcy", dopóki czegoś lepszego nie wymyślę.

Prolog


Noc zapadła nad światem. Mroczny całun zakrył wszystko jakby we mgłę, która kryła cały świat przed nieznanym. Wiał orzeźwiający wiatr z zachodu. Cicho, ciemno, grają świerszcze, jednak można było wyczuć coś niepokojącego. Nagle coś poruszyło się w krzakach i pojawiła się postać w ciemnym płaszczu. Wyglądała na wysoką i szczupłą. Biły od niej moc i ogromna siła. Istota kierowała się na wschód. Zmierzała w kierunku tajemniczych gór majaczących w oddali . Szybko i nadzwyczaj zręcznie pokonywała leśne przeszkody co tylko utwierdzało w przekonaniu, że to był ktoś niezwykły. Wtem między mrocznymi drzewami coś się poruszyło. Postać zatrzymała się nasłuchując. Ciemność była wyjątkowo gęsta. Nawet krasnoludy z podziemnego królestwa Arkad-Barud niewiele by zobaczyły. Postać ruszyła po upewnieniu się, że już po wszystkim. Przemieszczała się szybko, od czasu do czasu nasłuchując czy nikt jej nie śledzi. Minęły tak dwie godziny, gdy istota dotarła na wielką polanę.
Była wielka i szeroka. Krótka trawa przypominała miękki dywan. Rosły też kwiaty, których kolorów nie sposób było rozpoznać w ciemności. Polana w świetle dnia wyglądałaby bez wątpienia pięknie, ale teraz nie było czasu się nad tym zastanawiać, gdyż znienacka spomiędzy drzew ukazały się jakieś wysokie, szerokie postacie. Zakapturzony podróżnik wymamrotał coś pod nosem i światło rozbłysło nad polaną. Wtedy szybko wyjął broń i spokojnie spojrzał na swoich prześladowców mogąc już zobaczyć ich w świetle. To były orki w towarzystwie mniejszych, ale bardziej zwinnych goblinów. Orki z ostrymi, pożółkłymi kłami, ciemnozieloną skórą, na której były wytatuowane symbole runiczne orków i umięśnioną budową robiły na każdym wrażenie. Do tego miały czarne, oczy które zmieniały się w kolor krwawej czerwieni w czasie ich sławnego szału bitewnego. Wojownicze, z wielkimi zdolnościami bitewnymi, były sławne w całej Tanarii. Gobliny, małe i chude, z czarnymi oczami, zgniło zieloną skórą oraz z również z żółtymi kłami wyglądały komicznie . W uszach miały złote kolczyki . Tchórzliwe i małe, w pojedynkę nie stanowią zagrożenia, ale w grupie czują się pewniej.  Trzeba z nimi być jednak ostrożnym, gdyż są niezwykle szybkie. Gobliny i orki byli ubrani w ciężkie skórzane zbroje nabijane ćwiekami. Jeden ork miał zbroję płytową. Wszyscy walczyli maczugami, mieczami, toporami oraz oskardami, do tego mieli wielkie, okrągłe tarcze, orki ze stali, gobliny z drewna obciągniętego skórą bawoła jaka. Razem było ich piętnastu w tym ośmiu orków. Banda wymieniła uwagi w swoim języku i zaatakowała.
Orki rzuciły się pierwsze wrzeszcząc szaleńczo. Podróżny doskoczył do pierwszego, wyciągając długi miecz elfiej roboty. Zablokował dwa cięcia orka i sam zaatakował. Stworzenie zablokowało cios i szybko skontrowało. Zakapturzony ustawił miecz poziomo do blokowania i zaabsorbował impet uderzenia. Szybko kopnął orka w krocze i zaatakował. Ork zawył, a ból osłabił refleks. Ostrze gładko przeszło przez ramię stwora. Ten ryknął i zaczął szybko młócić mieczem. Szał był podróżnemu na rękę. Uniknął trzech ciosów i zaryzykował  cięcie w szyję. Opłaciło się. Kolejne dwa orki rzuciły się na raz na niego z pałkami. Mogły z łatwością gruchotać kości. Zakapturzony kopnął jednego w nogę, a z drugim zderzył się mieczem. Szybko weszli w wymianę ciosów. Kopnięty ork szybko dołączył do walki. Po chwili jeden ork padł z rozoraną piersią, a drugi kopnął podróżnego. Postać zatoczyła się, ale zdążyła uniknąć ciosu orka. Kucając zaryzykowała cięcie poziome na brzuch. Trafiła i rubinowy gejzer zalał całą okolicę Czwarty ork z toporem wszedł z podróżnym w ostrą wymianę ciosów. Bestia była bardzo szybka. Nikt nie mógł zdobyć przewagi. Szala zwycięstwa przechyliła się w stronę zakapturzonego, gdy ork otrzymał płytkie cięcie w plecy. Cios nie był poważny, ale zdekoncentrował stwora. Podróżny szybko zasypał orka gradem ciosów. Istota zablokowała trzy, jednak następny trafił go w pierś, a kolejny w szyję. Padł w kałuży krwi. Kolejny miał ciągle wiele zapału, mimo śmierci towarzyszy. Zakapturzony szybko skoczył do orka i wyprowadził szybkie cięcia. Stwór uniknął wszystkich ciosów i skontrował . Nie trafił podróżnego, który kopnął orka w bok i sieknął mieczem  w głowę, która pękła na kawałki. Ostatnie dwa zginęły rozniesione na mieczu. Ork dowódca posłał gobliny. Podróżny wypowiedział w stronę potworków słowo mocy  tworząc w powietrzu ręką wzór. Z dłoni wystrzeliły czerwone pociski zabijając cztery gobliny w rozbłyskach światła. Ostatnie trzy próbowały pomścić swoich i krążyły wokół zakapturzonego człowieka, próbując go sprowokować do ataku. Nie doceniły go. Kiedy jeden z nich rzucił się na postać, to szybko został trafiony mieczem  w głowę. Bryzgnęła krew. Pozostałe dwa rzuciły się na raz z szaleństwem w oczach. Podróżny rozpoczął piruet defensywny. Roztoczył wokół siebie ochronną burzę miecza, zasłaniając się serią precyzyjnych cięć tworząc trudną do przebicia zasłonę. Gobliny szybko uderzyły. Nie trafiły celu. Zakapturzony uderzył płazem miecza jednego z nich, szczerbatego szakala z opaską na lewym oku, rozpraszając go i wyprowadził cięcie. Stwór nie miał szans. Jego towarzysz podał tyły, a widząc to ork przywódca szybko zaszedł mu drogę i odrąbał jego głowę jednym celnym cięciem tasaka. Przez chwili obserwowali się badawczo, mierząc się wzrokiem.
Dowódca rzucił się na postać w kapturze . Szybki jak goblin i silny jak niedźwiedź, próbował pokroić ofiarę. Ich szermierski pojedynek trwał chwilę. Badali swoje zdolności.
- Dobrze walczysz, jak na kogoś innej rasy ale nie uda ci się mnie pokonać!- zawołał ork. Głos miał niski i chrapliwy. - Nie mogę pozwolić ci iść dalej!
- Co ja wam zrobiłem?
- Obserwowaliśmy cię długo. Jesteś niebezpieczny, musisz umrzeć. I tak się stanie!
- Dla twojego własnego dobra, lepiej żeby ci się udało!- odrzekł zakapturzony.
Starli się ponownie. Mieli równe umiejętności. Walczyli z furią, nie mogąc przełamać gardy przeciwnika. Wtedy trzeba liczyć na błąd wroga. Po dziesięciu sekundach nadarzyła się okazja. Ork wziął zbyt szeroki zamach mieczem; odsłaniając brzuch. Podróżny zaryzykował atak. Zanurkował próbując nabić orka jak na rożen. Stwór zareagował i zablokował, ale ledwo. Został lekko zraniony w rękę. Zaatakował szybko podróżnego mieczem w kierunku piersi. Gdyby mu się udało, zakapturzony by został przekrojony na pół. Udało mu się uniknąć ciosu. Przeszedł pod dziurawą gardą przeciwnika i przeciął mu pierś. Dowódca padł z rozoraną piersią. Jednak szybko wstał i próbował walczyć dalej, ale zaczęło mu brakować sił. Podróżny spokojnie walczył. Nie ryzykował, bo wiedział, że ork sam padnie. Zdążył jednak przeciąć ramię i nogę stwora. Ork padł bez sił. Zakapturzony spokojnie schował broń i ogarnął wzrokiem pole walki. Szybko przeszukał rzeczy martwych i właśnie podszedł do dowódcy gdy ten spojrzał na niego i przemówił:
- Nie uda ci się uciec, taka jest wola Pana.
- Co? Jakiego Pana? – zapytała postać.
- Pana potężniejszego niż wszyscy inni. Bliska chwila jego nadejścia. Niewiernych czeka śmierć w ogniu. Ukorz się przed Jego wolą!
- O kim ty mówisz?
- Dowiesz się.- odpowiedział ork. Miałem cię zabić na Jego rozkaz, bo stoisz na Jego drodze. Zawiodłem go, ale możesz się do Niego przyłączyć. Jeszcze nie jest za późno.
- Jak On się nazywa?
- Jest wielki, potężny i wszechwiedzący.- orkowi przerwał kaszel. Chwała mu! Znaki są wszędzie, że on nadchodzi, niebiosa pełne gniewu, piekło szalejące w dzikim szale.
- Kto? Kto? – dopytywała się postać w kapturze. Gdzie są te znaki?
- Dowiesz się. Dowiesz się…
Rozległ się upiorny, nienaturalny śmiech orka, któremu śmierć zajrzała w oczy.
Ork umarł i już nic nie dało się zrobić. Przy jego ciele zakapturzony nic nie znalazł. Ruszył więc dalej w drogę.
A w mroku czaiło się zło…

2. Te opowiadania są na podstawie serii gier Legacy of Kain, przedstawiają pewne wydarzenia z postaci Strażnika Konfliktu Maleka Paladyna, Wielkiego Mistrza Najświętszego Zakonu Sarafan, organizacji zajmującej się walką z wampirami (bynajmniej nie tymi mięczakami typu Edward Cullen...). Jeżeli graliście w te gry, to poczujecie się tutaj jak w domu.

Tytuł: "Jestem Łowcą, ty zaś Zwierzyną..."

a) Zwyczajny dzień w Nosgoth. Słońce świeci, zaś ziemia wygląda wyjątkowo pięknie jak na tę porę roku. Piękny obraz sielanki psuła jedna rzecz… Właściwie to wiele rzeczy. Pośrodku wielkiej doliny działy się makabryczne rzeczy…
Już z daleka widać, jak rycerze w lśniących zbrojach kończą nabijanie na zaostrzone drewniane pale kolejnej setki ofiar. Tylko, że to nie były zwykłe ofiary. Tak samo zwykli nie byli kaci. Rycerze Najświętszego Zakonu Sarafan kończyli łowy nabiciem na pal ostatniego, setnego wampira spośród około tysiąca krwiopijców. W powietrzu czuć było smród potu, krwi i rozkładu. Słychać było krzyki i jęki wampirów, oraz hymny pochwalne Sarafan. Tysiąc to niewiele, ale zawsze coś, zaś ziemia była coraz bliższa uwolnienia od wampirzej „plagi”. Nabito na pal ostatniego. Rycerze zebrali się przed swoim kapitanem. To był zaprawiony w boju żołnierz. Jego twarz znaczyły liczne blizny. Największa przechodziła od prawego oka do połowy szyi. Pamiątka po pazurach potężnego wampira. Ubrany był w ciężką sarafańską zbroję. Wzorem Wielkiego Mistrza Maleka do hełmu przypinał skalpy swoich ofiar. Dał im krótką przemowę:
- Dobrze się spisaliśmy bracia. Cieszmy się, albowiem mamy swój skromny wkład w oczyszczanie świata. Gdy staniemy przed sądem Światłości, będziemy dumni ze swoich czynów, a nam to poczytają na dobre. Taka jest wola Światła.
- Zabijemy tych sukinsynów!- krzyknął jeden z rycerzy. Aż trząsł się, marząc o rzezi, jaką Zakon jeszcze urządzi wampirom.
- Pohamuj swoje emocje, bracie Marcusie.- odrzekł surowo kapitan. Masz prawo do radości, ale musisz też okazywać pokorę, tak jak my wszyscy. Mimo wszystko wampiry to niebezpieczni przeciwnicy, moje blizny to jeden z bardzo dobitnych dowodów.
- Jednak nie ujdą naszej sprawiedliwej krucjacie!- zakrzyknęli wszyscy chórem. Na chwałę Najświętszego Zakonu Sarafan!!! Za Mistrza Maleka Paladyna!!!
Tymczasem Strażnicy Kręgu Dziewięciu omawiali ważne sprawy przy dziwnym ołtarzu. Był okrągły, a otaczało go kilka świec. Na wodzie pojawił się obraz. Widać tam było wizję Sarafanów zabijających wampiry. Nie padło między nimi nawet jedno słowo, żaden dźwięk. To nie było konieczne. Strażnik Umysłu łączył telepatycznie swoich braci i siostry. Ktoś wyczulony na magię mógłby wyczuć wymianę myśli. Strażnik Energii, brodaty starszy człowiek, szybkim ruchem ręki rozproszył czar jasnowidzący. Wszyscy byli zgodni co do tego, że krucjata i inne sprawy postępują dobrze. Wyginięcie wampirów jest tylko kwestią czasu. Niedługo jedno z utrapień Kręgu będzie rozwiązanych, a na świecie zapanuje pokój. Bunt zapoczątkowany przez Moebiusa Rzeźbiarza Czasu i Mortaniusa Nekromanty zostanie zakończony. Chwilowo brakowało trzech Strażników. Moebius poprosił Maleka o pewną przysługę. Paladyn, będąc coś winnym starcowi w przeszłości, zgodził się. Mortanius miał sprawy do uporządkowania w swojej sferze. Powiedzieli, że przybędą później.
Nagle na środku sali stanęła dziwna postać. Była zbyt wysoka na człowieka, cała zielona i miała pazury zamiast rąk. Ubrana w drogi, szkarłatny i aż kapiący od ozdób strój szlachcica, sprawiała wielkie wrażenie. Sześciu Strażników stanęło jak wrytych. Strażnik Natury zdołał wykrztusić tylko dwa proste słowa:
- Kim jesteś?
- Waszą śmiercią!- wykrzyknął wampir Vorador. Nabił Strażnika na swój miecz. Resztę jego braci ogarnęła panika. Mogła ich ocalić tylko jedna osoba…
- Malek! – zakrzyknęła drobna, młoda kobieta z ogoloną głową.
   Tymczasem Vorador zabił kolejnego Strażnika, kobietę: tym razem Stanu, strzelając w nią niebieskim promieniem.
- Malek! – Strażniczka Wymiaru, krzyknęła znowu. Vorador zauważył irytującą skazę i wyrzucił w jej kierunku Flay. Kobieta krzyczała, gdy ostrze obdzierało ją żywcem ze skóry. Na ziemię upadł krwawy, drgający szkielet.
    Vorador zwrócił się do kolejnych ludzi. Strażnik Balansu wyglądał jakby już sam był trupem. Był blady jakby posypano go mąką. Usta mu drgały, a oczy prawie mu wyszły z orbit. Vorador napawał oczy jego psychiczną męką. W między czasie rozciął na pół Strażnika Umysłu. Ten nie rozbawił go. Strażnik Umysłu trzymał się twardo w ryzach i umarł z godnością. Wampir przeciął szyję opiekuna Balansu rozcinając tętnicę i kończąc jego żywot w widowiskowym gejzerze krwi.       
   Został tylko Strażnik Energii. Nie zamierzał poddać się bez walki. Miał władzę nad potęgą magii. Ten potwór nie mógł ujść karze za ten akt zuchwałości. Zebrał całą swoją moc Energii, rzucić czar, który spali stwora, ale wyrzucił z siebie tylko kolorowe iskry, które nie uczyniły szkody wampirowi. Mógł zrobić tylko jedno…
- MALEK!!!!!!!- Przez Twierdzę Sarafanów przeszło echo.
- Muhahahaahhaahha!- wampir zaśmiał się okrutnie, dziko, perwersyjnie. Wzywaj swoje psy! Mogą ucztować, na twoich zwłokach!
Starzec spróbował uciec. Nie udało mu się… Pocisk uformowany z krwi wampira przebił go na wylot. Życiodajna esencja zaczęła telekinetycznie wracać do Voradora napełniając go siłą. Uśmiechnął się z satysfakcją. Zapowiadała się łatwa przeprawa.

- Teraz Malek! Zamknij drzwi!- zawołał Moebius.
Paladyn szybko oddzielił się od dziwnego, niebieskiego demona. Stwór zdawał mu się dziwnie znajomy, ale nie potrafił rozpoznać go za wielkiego brązowego szalu z tajemniczym symbolem. Rzeźbiarz Czasu poprosił go o pomoc, więc mu pomógł, ale musiał się spieszyć. Krąg był w niebezpieczeństwie. Moebius nie pozwolił mu pobiec szybciej, chciał się temu sprzeciwić. Jednak dał słowo honoru, że mu pomoże. Nie mógł go zawieść.
- Teraz idź, spełnij swoją powinność.- Moebius uniósł do góry rękę. Masz moje błogosławieństwo.
Paladyn szybko pobiegł do Komnaty Przywołań. Wiedział, że ma mało czasu, ale musiał zdążyć. Biegł bez przerwy, chciał uratować Krąg. Gdy dotarł na miejsce, zobaczył, że było za późno. Jednak zabójca mógł być w pobliżu… Za plecami rycerza zmaterializowała się potworna istota. Uniosła miecz…
Vorador uderzył Maleka w hełm. Paladyn upadł na ziemię, ale zdążył się podnieść z nadludzką szybkością. Wykonał salto w powietrzu do tyłu i wykręcił młynka glewią.
- A więc żałosny człowieczku chcesz mnie powstrzymać?- zakrzyknął Vorador. Nie zdołasz mnie pokonać, jestem najstarszym wampirem. Wyglądasz jednak na kogoś lepszego od tego żałosnego bydła. Przekonajmy się, czy zdołasz mnie trafić!
Wyraźna pycha w głosie Voradora pokazywała jego pewność siebie. Czego miał się bać władca najbardziej dekadenckiego królestwa w Nosgoth ze strony jakiegoś tam rycerzyka. Malek Strażnik Konfliktu nie odezwał się ani słowem. Nie chciał marnować czasu na rozmowy z demonem. Zamierzał go zniszczyć.
Vorador rzucił się na Maleka. Paladyn zręcznie ustawił glewię. Odbił cios miecza Voradora. W odpowiedzi zamachnął się na wampira. Ten szybko odskoczył i sam uderzył. Znowu nic to nie dało. Paladyn był zbyt szybki i zręczny jak na zwykłego człowieka. Przez chwilę tak walczyli, nie mogąc przełamać obrony przeciwnika. Tymczasem furia w sercu Voradora narastała. On, najpotężniejsza istota w Nosgoth nie mogła pokonać głupiego człowieka? Sama myśl wywołała w nim wybuch gniewu, który szybko szukał ujścia.
   Prędko rzucił czerwoną kulę w Maleka. Miała go obedrzeć ze skóry i mięsa, zostawić go powolnie umierającego w agonii, krwawego kościotrupa. Paladyn miał szybką reakcję i uskoczył przed Flay’em. W odpowiedzi wysłał niebieski pocisk. Vorador zamienił się w mgłę i uskoczył przed pociskiem. Ta zabawa zaczęła go niecierpliwić. A może to było kiełkujące uczucie strachu? Odezwał się Malek:
- Demonie, nie zdołasz pokonać potęgi Światłości! Ja będę wykonawcą bożej woli! Twoja godzina wybiła!
- Nadęty paniczyku! Myślisz, że to kres moich możliwości? Nauczę cię szacunku dla swojego prawdziwego pana!
   Znowu starli się ze sobą, jak dwie fale przypływu. Dysząc do siebie nienawiścią i żądzą zwycięstwa, próbowali przełamać impas. Znowu nieskutecznie przeprowadzony atak. Znowu wymiana czarów. Nie potrafili się pokonać. Walczyli długo, nikt nie zamierzał ustąpić. Paladyn dyszał, tak długa walka była sporym wysiłkiem, ale radził sobie doskonale. Vorador sapał, biorąc kolejne hausty powietrza. Nagle Malek wykonał zwód i znienacka pchnął glewią. Ostrze skaleczyło Voradora w policzek, gdyby nie szybkość uniku, to by cierpiał z powodu przeciętej połowy twarzy. Wampir za to spróbował szybko wypatroszyć rycerza. Paladyn odsunął się na bok, a ostrze minęło go o sporą odległość. Vorador nagle zaśmiał się, nie zważając na ciągle trwający bój:
- Buhahhaahaa! Możemy tak walczyć przez całą wieczność! A ja jestem nieśmiertelny!
- Pyszny wampirze! Wszak nie wiesz, że jestem Strażnikiem Konfliktu! Zabiłeś moich braci i siostry. Zapłacisz nam za to. Jesteście skazą na twarzy Nosgoth. Jesteście potępieni! Wasza jedyna nadzieja na ocalenie duszy, to oczyszczająca śmierć!
- Nie będziesz mi prawił kazań, kapłanie! Poprzysiągłem śmierć wszystkim Strażnikom, a więc tobie również!- Vorador uśmiechał się mściwie. Już niedługo porozmawiasz osobiście ze swoją Światłością, czy w co tam wierzysz. Odmów rachunek sumienia…
   Rozwścieczony Malek zaatakował Voradora. Wampir łatwo zablokował trzy cięcia Maleka i szybko zaatakował zadając dwa błyskawiczne ciosy. Paladyn zablokował je bez większych problemów. Stanął przed Voradorem, czekając na reakcję wampira. Ten tylko na to czekał, chwilę przerwy i czas na czar. Przywołał dziwną zieloną kulę. Rzucił ją w kierunku atakującego właśnie Paladyna. Trafił w samą pierś. Rycerz upadł z jękiem, jakby wyczerpany, nie był w stanie wstać. Ciało mu odmawiało posłuszeństwa. Klęczał zdany na wątpliwą łaskę wampira. Vorador stanął nad nim triumfalnie.
- Powinienem cię zabić… Ale tego nie zrobię. Będziesz żyć, ze świadomością, że zawiodłeś. To będą twoje psychiczne cierpienia. Nie wątpię, że nie ostatnie. Tymczasem żegnaj…
   Vorador ulotnił się z mrocznym, perwersyjnym śmiechem. Malek opuścił zrezygnowany głowę. Zawiódł…

b) Mroczna postać wkroczyła do zimnego wnętrza. Rozglądnęła się uważnie. Sprawiała wrażenie szukającej czegoś, jednak nie mogła tego znaleźć. Pomieszczenia mrocznego zamku nie zawierały żadnych ozdób. Były surowe, zawierały w sobie tajemnicę, napawały niemożliwym do opisania lękiem. Jednak na przybyszu nie zrobiło to większego wrażenia.
   Zwiedzając kolejne pomieszczenia zauważył tron. Siedział na nim szkielet w koronie. Zwisały na nim strzępy bogatych niegdyś ubrań. Szkielet uśmiechał się do niego, ale to był uśmiech Śmierci. Wzywała go do siebie, zastanawiała się, dlaczego przybysz ciągle żyje. Powód był prosty, a jednocześnie skomplikowany.
   Kain patrzył z obrzydzeniem na ciało, jednocześnie cieszył się w duchu, że nie podzielił losu tego nieszczęśnika. Nic dziwnego. Był wampirem. Zamordowany przez bandę rabusiów, dostał ofertę powrotu do świata żywych. Przyjął ją bez wahania. Dzięki Mortaniusowi oszukał śmierć.       
   Teraz wampir patrzył z mściwą satysfakcją na kościotrupa:
- Chciałbyś być na moim miejscu, prawda? Jednak śmiejesz się do mnie złośliwie. Czyli śmierć dałaby ci większe ukojenie niż mój stan?- wyszeptał Kain.- Jednak parodia życia jest ciągle życiem… W przeciwieństwie do ciebie.
   Krocząc dalej przez mroczne korytarze, Kain czuł głód. Jego oczy pragnęły kontrastu, zaś gardło bolało z braku krwi. Tak, Bastion Maleka jest niegościnnym, wrogim miejscem. Został umieszczony w zimowym krajobrazie, na szczycie, wokół szalejącego zimna. Lokacja była doskonała. Śnieg był jednak wodą, co parzyło wampiry, mróz dokuczał, łatwo było się zgubić, zaś brak pożywienia skutecznie odstraszały wszelkich krwiopijców do prób najazdu na siedzibę znienawidzonego Maleka. Oprócz tego odstraszała ich reputacja łowcy wampirów. Wszystkie te czynniki złożyły się na doskonałą barierę. Żaden wampir, który przybył do Bastionu, już nie powrócił…
   Kain przekonał się czemu.
   Nagle stanęło mu na drodze trzech rycerzy. Dwóch miało glewie, trzeci miecz. Każdy ubrany w potężną, sarafańską zbroję. Po dokładniejszej obserwacji, Kain zobaczył, że nie mają ciała. Niewidzialna siła łączyła elementy zbroi i pozwalała dzierżyć broń. W miejsce oczu rycerze mieli dziwne, świecące się na żółto punkty. To były dusze Sarafan, przyspawane do ich zbroi. Z pewnością wypełniał je fanatyzm, pielęgnowany jeszcze za życia.
- Wampir! Wdarł się do Bastionu, zniszczyć go!- rozkazała zbroja z mieczem.
- Zatem podejdźcie i posmakujcie mego miecza. Czas was złożyć do grobu, z którego ja wyszedłem. – odrzekł Kain.
   Stoczyli bitwę. Najpierw rzucili się Sarafanie z glewiami. Zamachnęli się na Kaina. Wampir uniknął obu ciosów. Odpowiedział serią cięć. Sarafanie zręcznie ustawili glewie i zablokowali ciosy wampira. Ich ataki były niezwykle szybkie. Wygląda na to, że śmierć pozwoliła im na zwiększenie swoich umiejętności. Kain spróbował innej sztuczki. Wykonał zamaszyste cięcie mieczem Serioli, które Sarafan z glewią spróbował zablokować. Jednak w ostatniej chwili, wampir zmienił kąt uderzenia. Ostrze trafiło na miejsce, gdzie powinna znajdować się prawa pierś rycerza. Trysnęła niebieska posoka. Zbroja zatoczyła się do tyłu. Kain ruszył do przodu zasypując ją gradem błyskawicznych ciosów. Sarafan zablokował dwa cięcia, uniknął kolejnego, skontrował czwarte, ale ostatnie dwa dokończyły dzieła.
   Pozostali rycerze skoczyli pomścić kompana. Wampir kopnął drugiego wojownika z glewią, przewracając go i wyłączając na chwilę z gry. Zbroja z mieczem natarła. Rozpoczął się fechtunek. Sarafan wykonywał szybkie, zwodnicze cięcia. Kain, za życia zdolny fechmistrz, znał się na sztuce pozorowanych cięć, ale bardziej odpowiadało mu parcie do przodu i zwykłe zabijanie. Nie zdążył zablokować cięcia Sarafana, które wyprowadził na pierś wampira. Krwiopijca mógł co najwyżej przesunąc na lewe ramię. Ostrze weszło płytko w ciało. Kain krzyknął, bardziej ze wściekłości niż z bólu i walczył dalej. Sarafan wykonał cięcie z półobrotu, które miało odciąć głowę. Kain schylił się i wystrzelił do przodu. Spróbował znaleźć słaby punkt w obronie przeciwnika. Nie znalazł. Cięcie Kaina zostało z łatwością odbite. Rycerz spróbował wypatroszyć wampira serią błyskawicznych wymachów bronią. Kain uniknął ataku i zaryzykował cięcie na odsłonięte gardło. Ryzyko się opłaciło. Zbroja padła na ziemię, tryskając niebieską krwią. Zanim zdążyła wstać, wampir szybko dobił ją mieczem.
   Odwrócił się do ostatniego przeciwnika. Sarafan z glewią natarł. Jego okrzyk wydawał się odległy, jakby z innego świata. Kain uniknął silnych, potężnych ciosów, wyprowadzając własne szybkie cięcia. Zmusił Sarafana do szybkiej wymiany ciosów. Glewia kiepsko się nadawała do fechtunku. Jednak żywa zbroja nie zna zmęczenia. To martwiło Kaina, który sam mógł się zmęczyć, mimo wszystko czekał na błąd przeciwnika.
   Po chwili trafiła się szansa. Sarafan wziął zbyt szerokie cięce, odsłaniając prawy bok. Kain błyskawicznie zaatakował. Gdyby mu się nie udało, ostrze przecięłoby go w pół. Jednak tak się nie stało dzięki sprawnej pracy nóg krwiopijcy. Ostrze Serioli wbiło się w bok zbroi. Kolejne cięcia trafiły ją w pierś i szyję. Kain spróbował wypić niebieską krew. Poczuł, że jego zasoby energii magicznej zostały odnowione. Poszedł dalej…     
   Zwiedzając kolejne korytarze, zachowywał znacznie większą ostrożność. Zbroje były bardzo niebezpieczne, możliwe, że posługiwały się tajemną magią. Nie zamierzał tego sprawdzać na własnej skórze. Jednak nagle usłyszał głos, rozlegający się echem po całym zamku, jakby mówiły do niego ściany:
- Wiem, że tu jesteś demonie. Trzyma się ciebie smród śmierci… Muszę cię ostrzec. Moi wojownicy są ledwie cieniem mych zdolności, dziecko…
    Niezrażony Kain podążał dalej. Nie bał się, w jego opinii głupich pogróżek. Szukał Maleka, nie przyszedł tu rozmawiać ze ścianą. Czuł, że jest blisko, podążał dalej…

Malek Strażnik Konfliktu czekał spokojnie na przybycie nieproszonego gościa. Sprawdził wygląd swojej zbroi i stan oręża. Uznał, że są w doskonałym stanie. Jego zbroja świeciła się złotymi runami napisanymi w tajemniczym języku. To były różne bariery i osłony, które pomagały Malekowi w walce. Jego nowa forma dawała mu nowe możliwości, za co jednak zapłacił utratę ludzkiej powłoki. Na wspomnienie imienia Mortanius czy Moebius, czuł wzbierający gniew. Chciałby ich zabić, ale nie był w stanie przełamać zaklęć spętania, zmuszających go do służby. Nie był w stanie przełamać… jeszcze…
   Za to Vorador, prastary wampir, był jak najbardziej w stanie do zabicia. Niestety, Paladyn nie był w stanie odkryć jego kryjówki. Zatem Malek zajął się badaniami, tworzeniem zbroi i pielęgnowaniem nienawiści do trójcy, która doprowadziła do jego upadku.
   Tworzenie zbroi było kolejnym aspektem życia Maleka. Paladyn tęsknił za swoimi kompanami, dlatego przywoływał ich dusze i łączył ze sarafańskimi zbrojami. Zamierzał kiedyś odtwarzać ludzkie ciała. Mimo wszystko jedna rzecz pozostawała zastanawiająca. Czy szaleństwo, które opanowało Krąg Dziewięciu objawiało się u Maleka tworzeniem zbroi? Strażnik Konfliktu z pewnością nie zamierzał tego wyjaśniać.
   Nagle rozległo się łupanie do wielkich mosiężnych drzwi. Po chwili otworzyły się i rozwarły. Ukazał się w nich Kain, ściskający w ręku miecz Serioli. Na twarzy miał zacięty wyraz twarzy.
- Nareszcie się spotykamy, Maleku. Oto twoje przeznaczenie.- Kain uniósł do góry rękę z mieczem.- Czas byś je bliżej poznał.
- Masz nadzieję mnie pokonać, Kainie? Nie obawiaj się. Twoje wyzwanie nie pozostanie bez odpowiedzi.- Malek wyjmował powoli glewię.
- Uważasz się za lepszego? Przekonamy się, czy naprawdę jesteś taki silny.-odrzekł Kain.
   Malek się zaśmiał.
- Twe nieżycie nie czyni cię nieśmiertelnym, wampirze.
- Nie bądź taki pewny siebie! Spójrz, jesteś tylko kupą chodzącej blachy. Śmierć będzie dla ciebie wyzwoleniem. Ułatw mi pracę.- krzyknął Kain.
- Wystawiasz mą cierpliwość na próbę, młodziku. Chciałbyś w zamian popróbować mego miecza?- oczy Maleka zwęziły się, uśmiechał się złowieszczo, wyrażał groźbę.- Tymczasem nieczęsto zdarza się człowiekowi oglądać własne zwłoki, otrzeźwiające doświadczenie. Ale mniej jestem zainteresowany własnymi zwłokami, aniżeli twoimi. Przygotuj się, wampirze!

   Starli się ze sobą w wielkim pomieszczeniu, otoczonym zbrojami i nieco bardziej bogatym. Pośrodku leżał czerwony, haftowany złotymi nićmi dywan. Po bokach dywanu stały puste zbroje. Zapewne nie użyte przez Maleka, lub pozostawione do ozdoby. Miały stać się świadkami bitwy.
   Walka była zaciekła i brutalna.
   Pierwszy uderzył Kain. Zaczął od serii błyskawicznych ciosów. Malek blokował je bez żadnych problemów. Jego kontrataki sprawiały wampirowi wiele kłopotów. Starał się ich unikać, ale zwykle chował się za mieczem. Kain szybko przestał lekceważyć przeciwnika. Pojedynek wymagał najwyższego skupienia. Wiedział, że nawet najmniejszy błąd może doprowadzić go do zguby. Spojrzał na hełm Maleka. Powiewały na nim skalpy wampirów. Myśl o dołączeniu do kolekcji dodała Kainowi sił. Jego ataki stały się silniejsze i szybsze. Malek uśmiechnął się w czasie walki. Dawno nie spotkał dobrego przeciwnika. Paladyn zamachnął się dwa razy glewią, a za trzecim razem pchnął. Kain otrzymał płytki cios w lewy bok. Miał szczęście. Malek poszedł za ciosem i kontynuował natarcie. Kain ledwo uniknął cięć Paladyna. Odskoczył i pospiesznie uporządkował obronę. Tymczasem Malek parł niestrudzenie, korzystając z osłabienia Kaina. Wampir wystrzelił w jego stronę kilka pocisków. Strażnik uniknął trzech, a czwarty przyjął na pancerz. Błysła jedna z run. Nie pozostała nawet rysa po uderzeniu.
   Kain spróbował czegoś innego. Szybko przywołał barierę, która chroniła przed uszkodzeniami. Wampir natarł na Maleka. Paladyn przyjął postawę obronną i spokojnie blokował ciosy. Nie zamierzał narażać się na niebezpieczeństwo. Wiedział, że bariera się wyczerpie. Kain rzucił się do przodu. Chroniony, nie musiał przejmować się obroną. Skupił się na przełamaniu gardy Maleka. Krwiopijca atakował przy użyciu czystej siły, zwiększonej przez wampiryzm.
   Malek spokojnie zablokował jeden cios, uniknął drugiego, następnie ustawił zręcznie glewię poziomo i wykonał zamaszyste cięcie. Bariera zamigotała i zgasła. Ostrze trafiło w ciało wampira, co spowodowało wytrysk krwi wampira. Kain krzyknął, ale nie dał się zdekoncentrować. Szybko zablokował kolejny atak i spróbował kopnąć żywą zbroję. Malek zatoczył się, ale nie upadł. Jednak Kain zdążył zyskać cenne ułamki sekund. Zastosował swoją najbardziej zabójczą technikę. Zaczął od pionowego cięcia od dołu do góry. Paladyn szybko zablokował je glewią. Następny atak Kain wyprowadził na odsłonięte prawe ramię rycerza, potem szybko skierował ostrze na odsłoniętą pierś. Włożył w to uderzenie całą siłę i wściekłość. Trafienie spowodowało neutralizację wiązań spajających elementy zbroi Maleka. Paladyn upadł na ziemię, rozsypując się na wiele elementów.
    Kain stanął nad szczątkami. Wampir dyszał i charczał, krwawiąc z kilku ran i będąc wyczerpanym po bitwie. Za to przepełniała go duma i pycha z powodu zwycięstwa nad obrońcą Kręgu. Zadarł głowę do góry. Otworzył usta.
- Vae Vic… CO?
- Zdziwiony, wampirze?- zapytał Malek. Stał spokojnie przed Kainem, ściskając w ręce glewię. Na pancerzu nie było ani jednej rysy. Wyglądało na to, że długa walka nie zrobiła na Paladynie żadnego wrażenia.- Ty demoni pomiocie, ty kreaturo. Przychodzisz do mojego domu, by mnie zabić. Nie, to miejsce stanie się twoim grobem!- Maleka opanowała wściekłość.
   Zanim Kain zdążył przemówić, Malek ciął wampira w brzuch. Trysnęła krew, zaś kolejne cięcia przyniosły podobny skutek. Kain rozpaczliwie uchylał się i blokował ciosy, ale Paladyn sprawiał wrażenie wzmocnionego po chwilowej porażce. A może to Kain był taki słaby po walce…
   Wampir odbił cięcie skierowane na szyję i pchnął w lewe ramię rycerza. Miecz odbił się od pancerza. Kain szybko skierował ostrze na hełm Maleka, ale cios został natychmiast zablokowany. Paladyn odsunął się, klęknął i wystrzelił trzy pociski, z których dwa trafiły ramiona wampira. Trzeci spudłował. Na zakończenie Malek wstał, ustawił glewię poziomo i wysłał błękitną, potężną falę uderzeniową, która pustoszyła wszystko na swej drodze.
   Kain rzucił się do ucieczki. Potykając i zataczając się, uciekał do portalu, który znajdował się na końcu sali. Fala podążała niestrudzenie za wampirem, stopniowo go doganiając. Kain czuł ból mięśni, był nie do zniesienia. Padł na ziemię kilka metrów od portalu. Zdołał jednak wykrzesać z siebie tyle sił, że szybko wskoczył do środka. Portal zamigotał i zgasł. Krótki rozbłysk światła. Kain zniknął.
   W ciszy która zapadła, Malek schował glewię. Jego żółte oczy rozbłysły w ciemności.
- To jeszcze nie koniec, Kain. Spotkamy się ponownie, a wtedy nie zdołasz uciec…

c) 500 lat później

   Nosgoth… Niezwykła kraina, piękna i jednocześnie okrutna. Dla wielu istot każdy dzień był walką o przetrwanie. Walczyły ze sobą o panowaniem nad krainą dwie rasy: ludzie, oraz wampiry. Ci pierwsi, byli niegdyś oprócz Starożytnych i Hyldenów jedyną rozumną rasą w Nosgoth. Po klęsce Hyldenów w wielkiej wojnie i zbudowaniu Filarów, zaczęła powoli nadchodzić era ludzi. Starożytni nie byli w stanie się rozmnażać, więc dla podtrzymania swojej gasnącej linii, zaczęli przemieniać ludzi i Strażników Filarów w wampiry.
   Przez pewien czas wszystko postępowało zgodnie z planem… Do czasu. Potężni Strażnicy Czasu i Śmierci, Moebius Rzeźbiarz Czasu i Mortanius Nekromanta, podżegli ludzkość do buntu przeciwko ciemiężcom. Obalono władzę Starożytnych i przejęto Filary. Niedługo potem utworzono Najświętszy Zakon Sarafan w celu eksterminacji i oczyszczania Nosgoth ze Starożytnych i wampirów. Przywódcą Zakonu został Strażnik Filaru Konfliktu, Malek Paladyn. Poprowadził on ludzi do wielu wspaniałych zwycięstw nad krwiopijcami. Koniec wydawał się bliski, gdy nastąpiły wydarzenia, które ten koniec odroczyły.
   Sarafanie zostali zaatakowani przez potężne siły, które doprowadziły do śmierci najważniejszych dygnitarzy i przywódców Zakonu, wybicia niemal całego Kręgu Dziewięciu i klęski w bitwie Wielkiego Mistrza Maleka. Paladyn został przemieniony przez Mortaniusa w żywą zbroję, zaś Zakon po około stu latach od tej katastrofy został rozwiązany. Odtąd wampiry i ludzie żyli ze sobą w kruchym pokoju. Przywódca krwiopijców, Vorador, zdawał sobie sprawę, że jeśli dojdzie do kolejnej wojny z jakiegoś powodu, wampiry zostaną bezlitośnie zmiażdżone przez liczniejszą ludzką rasę. Jednak nie dał po sobie poznać strachu, ubrał się w maskę pewności i pychy, zakazał też mieszać się w ludzkie sprawy. Tak minęły kolejne stulecia.
   Wszystko zmieniło się do czasów Williama Sprawiedliwego, nazwanego po latach Nemezisem. Młody król na początku dbał o swoich poddanych, wkrótce jednak zmienił się w tyrana, który rozpoczął podbój południa. Nikt nie był w stanie stawić mu oporu, Nemezis unicestwiał wszystkich swoich wrógów, nieważne czy to byli ludzie, czy wampiry. Opór mu mogło stawić wyłącznie Królestwo Willendorfu, które nie wiedziało jednak co robić. Wtedy narodził się szlachcic Kain…
   W swoim trzydziestym roku życia, Kain został zamordowany przez nieznanych bandytów. Mortanius przywrócił go jako wampira, wtedy szlachcic zemścił się, zabijając swoich oprawców i ruszając na krucjatę przeciwko Kręgowi Dziewięciu przez namowy Ariel, zamordowanej Strażniczki Równowagi. Nosgoth pogrążało się w zepsuciu. Filary szczerniały jak cały świat. Wiązanie zanikało, nadchodziła godzina Hyldenów. Chaos ogarniał krainę.

Mroczny Eden

   Gdyby ktoś był ptakiem, to mógłby zobaczyć z wysokości chmur pogrążające się w mroku Nosgoth. Można było jednak dostrzec z oddali ciemniejszy punkt. To był Mroczny Eden, zepsuta kraina, gdzie pozostała tylko jałowa, wulkaniczna ziemia, gorąca i umęczona. Przemierzało ją wiele obłąkanych stworów, wiele z nich było niegdyś ludźmi. Nie dało się jednak wejść do jądra zepsucia, potężnej czarnej wieży, gdyż teren wokół niej był otoczony niebieskim, migotającym magicznym kloszem. To była siedziba trzech Strażników: Natury- Bane’a Druida, Energii- DeJoule Energistki, oraz Stanu- Anacrothe’a Alchemika. To niezwykłe trio stworzyło tę zepsutą krainę, która miała wkrótce pochłonąć całą krainę. Kain postanowił przerwać to szaleństwo…
   Przemierzając mroczne pustkowia i pokonując zmutowane istoty, Kain doszedł do wniosku, że nie chce spędzić wieczności jako wampir, do tego nie w takim miejscu. Pokona twórców tego zepsucia, by ocalić Nosgoth przed upadkiem. Pogrążony w rozmyślaniach wampir dotarł do niebieskiej bariery, która migotała i nie przepuszczała wszelkich nieskażonych istot. Kain przeszedł przez nią bez problemu.
- Przeszedłem przez ścianę bez szwanku. Wyglądało, że magia czyhała jedynie na istoty żywe i czyste. Lub, być może, stwierdziła, że byłem wystarczająco spaczony.
   Wampir stanął przed ogromnymi, czarnymi wrotami. Kainowi nie pozostało nic innego, tylko otworzyć drzwi i wejść do wnętrza budynku. Okazało się, że wieża wewnątrz jest większa niż w rzeczywistości, co nieco zdziwiło Kaina.
- Zewnętrzny wygląd maskował jego wnętrze; ponieważ wewnątrz był większy niż na zewnątrz. Z mocami Kręgu do dyspozycji łatwo było zagiąć przestrzeń, by przystosować tę dziwną konstrukcję.
To była potężna iluzja magiczna, Kain już wiedział, że swoich przeciwników nie może lekceważyć, gdyż to mogłoby go kosztować życie. Tymczasem przemierzając kolejne korytarze Mrocznego Edenu, trafił do pokojów alchemicznych:
- Sanktuarium czarnoksiężnika, jego laboratorium. Wewnątrz znajdowały się wszelakie tajemne przedmioty: zakonserwowane ciała, poćwiartowane zwłoki, ludzkie i zwierzęce, oraz metalowe konstrukcje, które podźwigały łuki energii do góry. Wyczuwałem, że manipulowano tu więcej niż jedną mocą... Dziwne. Rzadko czarnoksiężnik raczył współpracować z innymi.
Wieża odsłaniała, swoje tajemnice przed Kainem. Wampir wyczuwał napięcie w powietrzu, czuł krew swoich przyszłych ofiar, wiedział że jest blisko, zbliżała się godzina zagłady dla Strażników. Najpierw jednak trzeba było ich zabić, kiedy Kain wkroczył do ostatniego pomieszczenia, trafił od razu na tych, których poszukiwał.
- Ach, nie jeden, a trójka — DeJoule — Energistka, Bane — Druid i Anarcrothe — Alchemik. Jak miło, że przyspieszyli me poszukiwania.- pomyślał Kain.
   Przed wampirem stało trzech potężnych Strażników. Bane był młodym, przystojnym mężczyzną, o długich czarnych włosach, które chował pod hełmem zrobionym z głowy jelenia. Nosił na sobie ubranie w kolorach brązu i zieleni, wykonane ze skór zwierząt. Bane kontrolował moce natury, przywołać zwierzęta do pomocy i zmieniać ziemię w wodę. DeJoule była młodą kobietą o ciemnych blond włosach, noszącą niebieską togę Energii, która izolowała ją od magii, która mogła ją rozerwać na kawałki i zniszczyć ze szczętem. Anacrothe wyglądał na mężczyznę w średnim wieku, ale lat prawdopodobnie dodawała mu spalona połowa twarzy, efekt jednego z licznych eksperymentów. Miał złote, kręcone włosy, oraz krótką brodę tego samego koloru. Prawdopodobnie znał kilka czarów opierających się na kwasach i niebezpiecznych zasadach.
-Utrapienie Kręgu przybyło!- wygłosił z emfazą Bane. Przyszedł twój czas, demonie.
- Nie lękaj się go, Bane- to szczeniak; jego dusza czeka, byśmy ją wzięli- odrzekła DeJoule
- Nie bądź śmieszna!- żachnął się Anacrothe.- Malek! Do pomocy!
   Nagle Alchemik rozmył się i zniknął. Na jego miejscu pojawił się Malek Paladyn. Wyglądał tak samo, jak zapamiętał go Kain. Straszliwa, żywa zbroja o żółtych, gorejących punktach ziejących w hełmie. Ściskał w ręku swoją umagicznioną glewię.
- Zdrajca! Zostawił nas tutaj!- zapiała DeJoule Energistka.
- To nie ma znaczenia! Przed nami stoi potwór! Trzeba go oczyścić!- zawołał Bane Druid.
   Malek Paladyn stał między dwoma Strażnikami, a Kainem. Miał zamiar go zabić raz na zawsze. Glewia lśniła złowrogo w ciemności, łaknęła krwi.
- Niech cię szlag, Alchemiku! Nie po to zaszedłem tak daleko, by pozwolić mej zwierzynie uciec! Jednak tym razem nie jestem sam Maleku, zobaczymy jak poradzisz sobie z nim!- krzyknął Kain.
   Wampir podniósł do góry tajemniczy pierścień. Zalśnił. Nagle pojawił się Vorador. Malek dyszący nienawiścią do starego wampira podszedł bliżej.

- Zemsta! Zemsta za me wieczne cierpienie!- odezwał się Paladyn.
   Z cienia wyszedł Vorador, straszny, ale jednocześnie dostojny i majestatyczny, prastary ojciec wampirzej rasy, która rządziła Nosgoth w ciemnościach. Był ubrany w swój dekadencki, królewski strój, a w ręku ściskał swój miecz, który niegdyś pokonał Paladyna.
- Szczeniaku! Jakbyś wiedział czym jest wieczność! Czołgaj się u stóp swego prawdziwego pana.
- Nigdy! Rozpłatam cię od krocza aż po szyję, a twe resztki rzucę na pożarcie twym konkubinom... – odrzekł Malek.
   Tak jak przed laty, ponownie starli się ze sobą. Znowu zaciekła walka między dwoma adwersarzami. Tymczasem Bane z DeJoule uciekli do sąsiedniej komnaty. Kain ruszył za nimi.
   Do bitwy doszło w dziwnym pomieszczeniu podzielonym na dwie części. Kain stał po stronie suchej, była tam ziemia. Niedaleko stąd znalazł Bane’a. Nieco dalej zaczynała się zatopiona część komnaty. Kain, jako wampir musiał unikać wody. Na wysepce pośrodku wodnej części stała DeJoule, wokół niej wirowały niebieskie kule czystej energii. Jej oczy zrobiły się świecące, zniknęły tęczówki i źrenice, czarodziejka zamierzała wyzwolić pełnię swych mocy na wampira.
- Dobrze!- krzyknął Kain.- Będę tańczył wasz taniec, ale gdy nadejdzie czas… Zatańczycie do wtóru memu mieczowi!
- Spróbuj, odmieńcu! – warknął Bane.
   Wampir rzucił się do ataku, jego miecz błysnął. Druid zrobił zręczny unik i uniknął ciosu wampira. Kain kontynuował natarcie, jego miecz dwoił się i troił, gdy próbował trafić Strażnika. Bane wykazywał się niewiarygodną zręcznością, trzymał Kaina na dystans mimo braku broni. Jego silne kopnięcia odpychały wampira i nie pozwalały mu na skuteczny atak. Jednocześnie Druid rzucał zaklęcia i przemieniał ziemię w wodę. Nagle do walki włączyła się DeJoule.
   Zaczęła formować duże niebieskie kule, wirujące i połyskujące w powietrzu. Rzucała nimi w wampira, ale spostrzegawczość i krótki czas reakcji Kaina, uniemożliwiały trafienie. Krwiopijca wiedział, że musi się śpieszyć, nie mógł przecież walczyć w wodzie. Narzucił Bane’owi szybsze tempo. Strażnik kopał nogami i uderzał pięściami, jednak brak porządnej broni srodze dawał mu się we znaki. Liczył na pomoc DeJoule i własną szybkość. Magiczka wiedziała co robić, wyrzuciła w stronę Kaina strumień gorącej, wibrującej energii, która paliła wszystko na swej drodze.
- Płoń, nędzny wampirze! Płoń! – DeJoule również udzielił się zapał bitewny.- Krzyczała, rzucała nowe czary, czuła się niepokonana. Jednak to ostatnie potężne zaklęcia na chwile zablokowało jej możliwości magiczne. Potrzebowała chwili odpoczynku i regeneracji. Kain to wykorzystał.
   Nie mogąc przebić jej obrony, wampir spróbował pozbyć się raz na zawsze Bane’a. Ziemii było coraz mniej. Bane kontynuował swoją pracę.
- Jego magia jest słaba! Jest afrontem dla samej Natury… Trzeba go oczyścić!- zapał religijny opanował Druida. - Wyprowadził serię szybkich ciosów pięściami. Kilka z nich trafiło Kaina, ale wampir dostrzegł swoją okazję, gdy Bane zaczął zbyt wolno wycofywać prawą rękę, obolałą po uderzeniu w twardy punkt zbroi Kaina. Miecz opadł…
   Bolesny, rozpaczliwy krzyk rozległ się w komnacie i rozszedł się po Wieży.
   Druid zaczął uciekać, szybkimi ruchami próbując przemieniać więcej ziemii i przywołać żywe korzenie, które by powstrzymały wampira. Jednak Kain był szybszy. Dogonił Bane’a i zadał mocne cięcie w plecy. Druid upadł, brocząc krwią ze swoich ran. Przez chwilę drgał konwulsyjnie, po czym zamarł na zawsze. Dostrzegła to DeJoule.
- Zapłacisz nam za to, demoniczny pomiocie! – ryknęła Strażniczka.
- No to chodź i spróbuj szczęścia! – odrzekł Kain.
   Czarodziejka zaczęła inwokować kule ognia, błyskawice i ogniste fale. Kain przeciwstawił się mocom Strażniczki własnymi zdolnościami wampira. Jego bariery okazały się wystarczające, choć miał problem z utrzymaniem osłon, które wyglądały krucho w porównaniu do potężnych mocy DeJoule. Kain w rewanżu wystrzelił serię magicznych pocisków, które jednak nie mogły przełamać twardych barier i kul krążących wokół Strażniczki. Kobieta uśmiechnęła się mściwie. Wampir spróbował kolejnych czarów. Rzucił czary rozkładu oraz liczne Flay’e. Bariery DeJoule zaczęły drgać, czarodziejka zastosowała własne zaklęcia, wkładając w nie maksimum swoich mocy. Osłony Kaina zaczęły migotać i wygasać. Wampir wiedział, że nie przeżyje bez ochrony w kontakcie z potężnymi zaklęciami DeJoule. Musiał znaleźć sposób.
   Spróbował ostatniej sztuczki.
   Kain złożył ręce, między palcami zamigotało tworzące się zaklęcie. Następnie wampir rozłożył dłonie, w wolnej przestrzeni zaczęła formować się wielka fioletowa kula z czarnymi plamami. DeJoule nie wiedziała, że Kain chciał zaatakować ją czarem implozji. Po chwili kula była gotowa. Wampir włożył kulę do prawej ręki, zaś z lewej wystrzelił kilka pocisków dla lekkiego uszkodzenia bariery. Zaraz potem ruszyła fioletowa kula. DeJoule zablokowała pociski i skontrowała, ale kontrzaklęcia i osłony okazały się za słabe dla potężnego czaru implozji. Strażniczka nie zdążyła zrobić nic więcej.
   Implozja przełamała czary Energistki i uderzyła w kobietę. Czarodziejka zawyła strasznie, nieludzko. Czar zaczął podnosić temperaturę jej krwi i organów do ogromnych wartości. Kain usłyszał oprócz wycia usłyszał dudniący bulgot. Następnie brzuch kobiety wybuchł, przez otwartą dziurę wystrzeliły wnętrzności, które następnie owinęły kobietę, zwinęły ją, a następnie rozerwały.
   Oprócz Płaszcza Izolacyjnego DeJoule pozostały krew i wnętrzności na wszystkich ścianach.
   Ciekawe, jak poszło Voradorowi…- pomyślał beznamiętnie Kain.

C.D.N
   Mroczny Eden stał się świadkiem jeszcze jednej walki. Pomieszczenie było rozgałęzione i pozwalało na dostęp do całej wieży przez liczne korytarze. Sala, pogrążona w półmroku, posiadała oświetlenie w postaci dziwnych czerwonych świateł, umieszczonych we wnętrzu lamp i powieszonych na ścianach. Odblask robił upiorne wrażenie, mogące zabić odwagę w nawet najmężniejszych sercach Bywały jednak rzadko spotykane wyjątki od tej reguły, na przykład żywa zbroja i prastary wampir, nikogo więcej oprócz nich nie było.
   Rozpoczęła się bitwa Wielkiego Mistrza i Kowala Reavera.
   Paladyn szybko zamachnął się glewią, by przepołowić Voradora od krocza do szyji, jak mu to wcześniej obiecał. Wampir wykonał unik i ostrze przecięło powietrze. Odpowiedział własnym cięciem, które Malek zablokował. Następnie zmienił się w mgłę, by dyskretnie zaatakować od tyłu. Rycerz nie dał się zwieść i ciął glewią. Vorador odskoczył i przywołał fioletowy pocisk, który odrzucił Maleka na przeciwległą ścianę. Wampir doskoczył i zaatakował zdezorientowanego Paladyna. Strażnik nie pozwolił na to, wystrzeliwując ze swojej broni potężną błękitną falę uderzeniową, tę samą, która niemal doprowadziła do zniszczenia Kaina w Bastionie. Vorador w postaci mgły uniósł się do góry i uniknął zagrożenia. Spojrzał wściekle na Maleka i przemienił się w potężnego, czarnego wilkołaka. Skoczył na Paladyna, obalając go na ziemię. Rozległ się dźwięk zbroi uderzonej o podłogę. Dzika szamotanina. Jęki i warknięcia.
   Vorador zamierzał zagryźć na śmierć Strażnika. Siłowali się ze sobą, nie mogąc zdobyć przewagi. Jednak mroczny lord był górą. Malek zaczynał słabnąć, próbował sięgnąć po swoją broń, jednocześnie starając się, by wilk nie zdołał go ugryźć. Strażnik wiedział, że długo nie wytrzyma tej walki. Sama myśl o porażce dodała Paladynowi sił do walki. Zaświeciły runy wygrawerowane na pancerzu Maleka. Ostatnie rezerwy sił spłynęły do ciała rycerza. Mocnym kopnięciem odrzucił wilka. Zwierzę uderzyło i zabębniło o ścianę. Zanim się skoncentrowało z powrotem i powstało, Malek znów stanął pewnie na nogach. Uzbrojony i z przygotowanymi osłonami był gotów do dalszej walki.
   Vorador ciągle pod postacią zwierzęcą okrążał rycerza. Szukał luki w obronie. Nagle głośno zawył. To nie był zwykły ryk. To było zaklęcie ogłuszające. Nie zadziałało na żywą zbroję, ale zaburzyło widzenie i zmysł równowagi. Korzystając z chwili słabości przeciwnika, wilkołak zaatakował ponownie. Niechcący przy tym odsłonił lewą pierś…
   Malek wykorzystał okazję i szybko ciął glewią w odsłoniętą pierś wilkołaka. Ostrze gładko i  głęboko przeszło przez ciało. Trysnęła posoka. Vorador zmienił się z powrotem w wampira. Rozpoczął fechtunek z Paladynem, próbując przełamać jego gardę czystą siłą, wspomaganą odrobiną finezji. Malek czuł, że ma szansę na zwycięstwo i poszedł za ciosem. Rozpoczął niezwykłą serię ataków, które ranny wampir odpierał z trudnością. Ciągle jednak był wymagającym przeciwnikiem. Ostrza migotały w śmiertelnym tańcu. Tańcu, który mógł przeżyć tylko jeden uczestnik.
Przełom nastąpił, gdy Vorador zbyt wysoko podniósł rękę z mieczem, zamierzając się do potężnego zamachu. Malek wykonał zamaszyste poziome cięcie w brzuch, które dotarło do celu. Wampir ryknął, bardziej z wściekłości niż z bólu i spróbował odrzucić Maleka znowu fioletowym pociskiem. Nie zdążył… Malek błyskawicznie odrąbał mu lewą dłoń. Wampir zawył z bólu. Spróbował w akcie rozpaczy przeciąć rycerza na pół mieczem, ale Paladyn ponownie wywołał falę uderzeniową z glewii. Vorador padł ledwo żywy na ziemię. Nie zdążył zmienić się w nietoperze. Malek szybko doskoczył do leżącego. Ostrze opadło. Po podłodze potoczyła się głowa prastarego wampira. Paladyn z żarzącymi się oczami chwycił głowę za wielkie uszy.
- Nareszcie! Zemsta się dokonała! Demonie, smaż się w piekle, które sam wybrałeś!

   Tymczasem wrócił do pomieszczenia Kain. W dłoniach trzymał symbole DeJoule i Bane’a. Na widok zwycięskiego Maleka, poczuł atak paniki i strachu. Tymczasem Malek wiedział, co musi zrobić… Oczy Strażnika zabłysły w ciemności, a ostrze uniosło się do góry…
   Kain spojrzał na Paladyna z przerażeniem. Vorador powinien był pokonać tę przeklętą, chodzącą puszkę! To niemożliwe. Jeżeli Vorador nie zdołał go pokonać, to nikt mu nie da rady! Kain rozglądał się rozgorączkowany, szukając drogi ucieczki z pułapki.
- Jesteś wampirze. Spodziewałem się że wrócisz znowu, widząc moje martwe ciało. Muszę cię rozczarować. Nie można mnie tak łatwo zabić. Nie można nasyłać na mnie zabójcy Powinienem cię zabić. Jednak doprowadziłeś do mnie Voradora, tego okrutnika. Jestem ci za to wdzięczny, nigdy nie zdołałbym go odnaleźć. Zabiję cię miłosiernie szybko, demonie! Chociaż nie!- Malek sprawiał wrażenie myślącego, dręczonego wątpliwościami.- Daruję cię wolnością. Skorzystaj z niej zatem i umykaj. To będzie spłata mego długu. Odejdź!
   Wampir nie zamierzał testować cierpliwości Maleka. Wybiegł z sali. Rycerz tymczasem wziął miecz i pierścień Voradora jako trofea do Bastionu.
Kain tymczasem biegł, uciekał długimi korytarzami Mrocznego Edenu. Zabrakło tutaj Strażników, więc to oznacza koniec badań i pojawiania się zmutowanych potworów. Wampir wyszedł na otwarty teren, zmienił się w stado nietoperzy i odleciał. Została tylko umęczona, piekielna ziemia i tryumfujący Paladyn…
   

3.

Wrzucam tutaj coś nowego, co napisałem dzisiaj (!) w napływie twórczej weny. Wybaczcie możliwe błędy, momentami możliwe pomijanie szczegółów i lekkie gadanie bez ładu i składu. To opowiadanie ma pewien związek z opowiadaniem nr 1. . Są osadzone w tym samym świecie. To nie jest high fantasy. Czy jednak to opowiadanie oferuje głównego bohatera? Pomyślę nad tym. Tytuł oddaje pewną rzecz - bohater kwestionuje tutaj to, czego się dowiedział i poszukiwał. To, w co wierzył. Mam jeszcze kilka na kompie, ale są rozwinięciem kolejnych wątków i nie śmiałem ich jeszcze wrzucać bez solidnych fundamentów.


Tytuł: "The Question of Faith.", wchodzi w skład uniwersum "Opowieści..."


Pokój. Ciemny pokój. Prosty, skromny, tylko w części umeblowany jednak wystarczająco. Dwa krzesła, prosty stolik który mimo śladów zniszczenia był dokładnie wyczyszczony. Łóżko, wygodne i solidne, nie jest jednak cudem. Bogacz na sam widok skrzywiłby się z obrzydzenia. Na półkach rozmieszczono kilka przedmiotów... Księga, oprawna w skórę z pergaminowymi kartkami. Doprawdy, aż dziw by coś tak cennego znajdowało się w tym miejscu. Kryształ... Czerwony jak krew, doskonale oszlifowany, w sposób niemożliwy dla zwykłego dłuta. Zdawał się pochłaniać wokół siebie światło, kumulować je w sobie i rozpościerać wokół siebie smugi krwistej mgły. Ktoś bardziej przesądny musiałby być mocno przerażony. Para okien była zasłonięta, choć przy jednym z nich pozostawiono wąską szparę. Przy tym oknie od strony domu, siedział na krześle człowiek. Nie taki zwykły. Ubrany w zbroję czarną jak noc, skrzydlaty hełm ozdobiony piórami jakiejś pierzastej bestii. Płaszcz wyglądający jak utkany z czystego mroku. Mrocznego wyrazu całego stroju dopełniała sama postać. Choć była człowiekiem, miała dość bladą skórę - mężczyzna sprawiał wrażenie jakby znajdował się w agonii. Najbardziej uwagę zwracały jego oczy... Te oczy... Brak tęczówek i źrenic. Tylko białka. On nie był jednak ślepy. Potrafił spojrzeć w głąb czyjejś duszy, odrzeć ją ze wszystkich pragnień i ciepła dnia, pozostawić nagą w ciemności. Kimże on był? Jaka była jego przeszłość?

Obecnie to nie ma znaczenia.

Cienie się wydłużają. Twarz rycerza blednie... W tamtych dniach coś w nim umarło... Litość, nadzieja, współczucie. Piękne słowa, jakże się pustymi okazały. Widział więdnące życie w uścisku śmierci. Kiedy to co dobre i uświęcone, wszelkie czyny do tego dążące ostatecznie w zło się obróciły. Są przeklęci. Wszyscy bez wyjątku. Skazani na przeklęte koło bez ucieczki, kiedy pragnąc się wyrwać z tego szaleństwa jeno zagłębiasz się w nie co raz bardziej. To jak labirynt - pragnąc z niego uciec, gubisz się a w końcu umrzesz zabity przez pułapkę, potwora, z głodu lub sam zadasz sobie śmierć. Wiara. Sam kiedyś wierzył. Ufał. Bóstwa, ludzie, nieludzie, słuszne idee. Wszyscy go zawiedli. Zawiódł go nawet on sam. Jego własna świadomość. Wiecznie czuł na sobie czyjeś spojrzenie. W nocy często je widział nawet przy zamkniętych powiekach. Gorejące, czerwone oczy. Twarz. Usta, wykrzywione w szaleńczym, okrutnym uśmiechu. Ich wygląd sam zadawał ból, czasami jednak się ruszały. Czasami drwiąca maska stawała się żywa, wydawała z siebie różne dźwięki. Słowa, nieznane, objawiające zakazane prawdy. Niedostępne śmiertelnym. Szaleństwo pochłonęło go całkowicie. Żyje na granicy dwóch światów, skazany na udrękę w obu.  Czyn. Ostatni rozpaczliwy czyn. Niewiele mu siły zostało. Żadnej nadziei... Jeno wola silna niczym stal utrzymuje go przy życiu. Pewnego dnia przyjdzie pomyśleć nad godnym epitafium... Teraz jednak nie czas na grób. Teraz czas działać. Wyrwać się z tej pułapki i zawalczyć raz kolejny. Ostateczny.

Krwawił obficie, lampa życia powoli w nim dogasała... Poczuł pragnienie objęcia tego co działo się w nim, widział wizje swego własnego losu. Udręki, bezkresnej udręki z powodu niespełnionego obowiązku. I tego co dokonał, a dokonał wiele. Jakże wiele zła się przez to poczęło. Jakże wielką cenę przyjdzie za to zapłacić. Zawsze nadchodzi czas zapłaty. Twarz uśmiechała się bezlitośnie, wiedząc że już niedługo będzie należał do nich... Na wieczność.

Jednak... Nagle coś w nim się przebudziło. Opór, wściekłość na to, co mu uczyniono. Życie które przemieniono w niekończącą się mieszaninę omenów, wizji upiorów, krwi i cierpienia. Zabijał, zabijał wielokrotnie. Z rozkazu i własnych chęci. Pożądając mocy i wiedzy. Wierząc, że pozwolą mu uczynić wszystko, posiąść Płomień Nieodkryty. To była jednak pułapka dla naiwnych. Miraż, ułuda. Zmyślona historyjka bez żadnego uzasadnienia, zakamuflowana.
Odrodził się na nowo. Apatia ustąpiła woli działania. Niechęć przemieniła się w zaciekłość. Będzie walczył do końca. Skończył się czas cierpliwego upadlania się. Nadszedł czas rozliczenia!

Magia przepłynęła przez jego żyły, lecząc jego rany i przywracając do życia ze skraju Otchłani. Usłyszał głosy. Dobył powoli miecza. Zawsze zimnego w dotyku, nawet po zbrukaniu go gorącą krwią. Miecz był półtoraręcznym narzędziem zabijania. Rękojeść ozdobiona czaszką jakiejś istoty przypominającej być może głowę kozła z której ulatniały się niebieskie płomienie. Potężne ostrze pokryte świecącymi się błękitnym kolorem runami. Niewprawne oko mogło łatwo pomylić z mieczem katowskim. Tak naprawdę broń to była specyficzna, wykonana na zamówienie, stanowiąca hybrydę najlepszych elementów każdego rodzaju broni.

Rycerz wysunął się na zewnątrz. Dzień był pogodny i słoneczny. Dom znajdował się w środku lasu, na polanie. Ponad drzewami widać było w oddali majączące góry. Nastrój sielanki psuła jednak cisza. Brak leśnych odgłosów, co zaniepokoiło rycerza. Dostrzegł przed sobą osiem postaci. Humanoidalnych, gdyż ludźmi nazwać ich nie można było. Pięć z nich pokrytych było delikatną łuską, a ubranych w mocne zbroje płytowe. Czerwone oczy, ze źrenicami przypominającymi oczy gada ręce i nogi (nie mieli butów) miały pomiędzy palcami rozpostartą mocną błonę. Jako włosy mieli przypominające płetwy u ryb wypustki, a poza tym owłosienia nie mieli wcale. Lepką, dzięki czemu potrafili bardzo łatwo się wspinać. Vorgowie, rasa tajemniczych gadziopodobnych istot była znana jako doskonali i wszechstronni łowcy. Znali się na fechtunku, strzelaniu z łuki i liznęli tajemnej wiedzy. Ostatnia trójka była ludźmi z krwi i kości. Ubrani podobnie jak ich towarzysze. W garści ściskali potężne koncerze.

Rycerz na ich widok czuł powrót starych, dobrych czasów. Teraz ma jednak nowy cel do wykonania. Zanim jednak wykona swe zadanie... Będzie zabijał. Ci głupcy tutaj będą pierwsi!


Proszę pisać na PW lub na forum, na GG bywam nieregularnie.

http://oi51.tinypic.com/ela913.jpg

Dance with the devil and sleep with the dead!

Offline

 

#2 2011-06-11 23:44:08

 PijanySmok

Zbanowany

Zarejestrowany: 2010-10-27
Posty: 1005
Punktów :   -5 

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

Przeczytalem tylko czesc, bo nie mam dzisiaj zbyt duzo czasu, ale bylo ciekawie, wogole gratuluje checi napisania tego i wolnego czasu na napisanie

Offline

 

#3 2011-06-23 11:20:18

 Nessha

Moderator

5754237
Skąd: Piekło
Zarejestrowany: 2011-02-09
Posty: 983
Punktów :   
Ulubiona rasa: Gady/Ludzie/Kuce
Najmniej lubiana rasa: Zombie
Jednostka: Piekielny Ogar
Tytan: Los
Profesja: Piroman

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

Ja przeczytałam początek i napisze : Jesteś wielki
Ja mam wene też potrafie pisać i tydzień ale ostatnio z tym ciężko..


http://steamsignature.com/status/default/76561198108331506.pnghttp://steamsignature.com/AddFriend.png
https://discord.gg/vPAr9ap
Maniaczka i Nerda świata WARFRAME
http://orig14.deviantart.net/8582/f/2015/089/0/f/warframe___frost_by_thegalliumdesigns-d8nqs6y.png

Offline

 

#4 2011-06-23 21:40:28

 LordSauron

http://i61.tinypic.com/302wfpl.jpg

633410
Skąd: Barad-Dur
Zarejestrowany: 2009-08-22
Posty: 1032
Punktów :   
Ulubiona rasa: Nieumarli, Mr.krasnoludy
Najmniej lubiana rasa: Istoty lasu/Barbarzyńcy
Jednostka: Rycerz Zagłady/Piek. świder
Tytan: Lord Zagłady Grond
Profesja: Czarodziej

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

Jedziemy dalej wątek rozdziału 3. Dalej ten sam bohater.

--------

Tytuł: "Opowieści Mrocznego Władcy epizod III"

Jeden z Vorgów wyszczerzył się dziwnie. Jak się okazało w skład jego szczęki wchodził imponujący zestaw zębów. Co prawda ta rasa niezbyt przepada za gryzieniem innych (podobnie jak ludzie), niemniej w chwilach zagrożenia rany kłute i szarpane zadawane tymi zębami godnych piranii potrafią zaboleć.
- Nareszcie cię znaleźliśmy. Chowałeś się długo w tej chatce, półtrupia zwierzyno. Teraz nadszedł czas umierać. Królowej nie podoba się twoje postępowanie. Zaświaty chętnie przyjmą twą duszę.
- Myślisz, że wiesz cokolwiek o Śmierci? - parsknął rycerz. - Jesteś jeno ogarem węszącym zwierzynę dla swych panów. Twoja hołota tak samo. Jesteście niczym w zimnym uścisku zapomnienia.
Z szeregu wysunął się jeden z trójki ludzi. Ospowaty blondyn o koziej bródce był wyraźnie zniecierpliwiony.
- Przestańcie pieprzyć głupoty! Zabijmy go i zabierzmy jego głowę jako dowód wykonania pracy. Ciarki mi przechodzą po plecach jak go słucham. - to ostatnie zdanie dodał bardzo cicho.
- Przechodzą, gdyż czujesz drepczące za tobą przeznaczenie. A przecież ciągle możesz przed nim uciec. A jednak cały czas brniesz w zaparte. Uciekajcie, póki możecie głupcy! - wycedził rycerz.
- Nie. Jesteśmy Vorgami i nigdy nie odstępujemy od naszych umów. - na słowo "nigdy" przywódca położył szczególny akcent. - Targothcie, niegdyś Pierwszy Rycerzu Śmierci w służbie Królowej Asheverie, zostałeś skazany na unicestwienie. To miałem przekazać. Teraz przemówi oręż.

Targoth nie odrzekł nic, jeno chwycił mocniej swój miecz i przyjął pozycję bojową. Nieznacznie napiął swoje ciało. Prawą nogę lekko wysunął do przodu, a rękę ściskającą miecz cofnął do tyłu. Jego puste białe oczy lustrowały całe otoczenie. W swym umyśle słyszał tylko cichy niewieści szept... Zabijaj... Zabijaj... Ich czas już nadszedł, Zaświaty wyją o ich dusze. Zaspokój ich głód... Zabijaj... Zabijaj. Tak jak ci rozkazano... Tak jak cię nauczono... Tak jak cię odmieniono...
Nie pozwolił długo się prosić. Gestem przywołał tych, którzy mieli stać się jego oprawcami. Przybyli. Szybko skrzyżował miecze z najbliższym przeciwnikiem. Miecze zaśpiewały metalicznie. Szybko się rozłączyli. Rycerz Śmierci znał doskonale kroki śmiertelnego tańca. Piruet, zamach, obrót. Wyuczona mechanicznie kombinacja cięć i pchnięć. Strach w oczach przeciwnika, który wyczuł, że nie ma wielkich szans. Cięcie w tętnicę szyjną. Głuchy gulgot przeciwnika odruchowo łapiącego się za gardło. Następny Vorg, tym razem walczący na dwa topory. Nie nadawały się do fechtunku, o czym szybko sobie ów nieszczęśnik przekonał gdy został zmuszony do wymiany cięć. Targoth atakował drewno przy stylisku toporków co zdradzało jego doświadczenie. Vorg szybko pozostał z bezużytecznymi kawałkami drewna w dłoniach. Nie zwlekając, rycerz szybko posłał go w Zaświaty wypruwając mu brzuch. Kolejni przeciwnicy wcale nie tracili zapału prowadząc walkę której wygrać nie mogli. Po kolei padali na ziemię, powaleni bezlitosną stalą Targotha. Pardonu jednak nie prosili i walczyli do końca. Oprócz blondyna z kozią bródką który postanowił uciec póki jeszcze mógł. Tutaj Rycerz Śmierci użył swej mocy.

Wyciągnął rękę. Pojawił się w niej karmazynowy płomień, pochodzący z niezbadanych głębin ziemskich. Piekieł, czy Planu Ognia, to bez znaczenia. Ważny był skutek. Rzucił prosto w plecy uciekiniera. Blondyn zapalił się jakby polano go oliwą i podpalono. Zaczął wyć głosem niezwykle przenikliwym. Szyby w oknach domku popękały co bez wątpienia dowodziło wpływu magii. Po chwili upadł wypalony szkielet bez śladu skóry i mięśni.

Ostatni został przywódca, który największy stawiał opór i wydawał się dysponować pewnym potencjałem magicznym, gdyż nie dało się go zwyczajnie spalić jak tamtego nieszczęśnika. Targoth nie zwlekając zderzył się z Vorgiem, próbując przebić jego obronę. Ten ostatni ze spokojem przyjął natarcie i cofnął się do tyłu, wytracając energię która została włożona w ten atak. Wyprowadził cięcie niskie, niebezpieczne. Rycerz wbił miecz w ziemię, blokując atak i jako rewanż uderzył Vorga okutą pięścią w twarz. Oponent zatoczył się i upadł. Zanim jednak ostrze Targotha opadło na jego ciało, zdołał przeturlać się na bok. Nieudana próba podcięcia nóg. Powrócili do pozycji wyjściowej i ponownie starli się, krzesząc iskry ze swych ostrzy. Powoli jednak zaczęło wychodzić na jaw, że Targoth nie męczył się praktycznie wcale a jako wojownik był weteranem niezliczonych krwawych bitew. To samo można było powiedzieć o Vorgu, ten jednak nie miał na swych usługach tak mrocznych sił jak Targoth. Nie minęło zatem wiele czasu gdy przez jego dziurawą obronę zaczęły przechodzić kolejne cięcia rycerza śmierci. Wyczerpany upadł na ziemię, wzbijając obłok kurzu. Dyszał ciężko, krwawił. Nie zostało mu wiele życia. Obaj o tym wiedzieli. 

Targoth uśmiechnął się triumfalnie na widok zmasakrowanych ciał, ale podarował tego uśmiechu przywódcy. Odczuwał dla niego pewnego rodzaju szacunek. Stawiał mu długi i zaciekły opór.
- Nie wątpię, że sama królowa zleciła wam to zadanie. Z pewnością jednak korzystała z pośredników. Zdradź mi całą ich siatkę i wszystko co jest z tym związane, a daruję ci życie. - powiedział rzeczowo.
Vorg zakaszlał, krew splamiła jego napierśnik.
- Dobrze wiemy, że zabijesz mnie zaraz po tym, jak wszystko ci powiem. Zresztą pewnie sam zaraz umrę... Odmawiam... Jestem Vorgiem...
Targoth uśmiechnął się drapieżnie.
- Jednak to od ciebie zależy, czy przejście na drugą stronę będzie szybkie i bezbolesne czy odwrotnie. Pamiętaj... Kim jestem... Jam jest Pierwszym... Będę i Ostatnim...
Vorg wzdrygnął się mimowolnie. Wiedział, że okrutnicy tacy jak jego triumfator mają sporą wyobraźnię. Nie zamierzał na to pozwolić. Mróz owionął jego serce.
- To... Uczciwa propozycja. Zgoda. - wychrypiał - Posługują się tajnymi informatorami. Nie znam ich. Możesz zrobić mi cokolwiek, nie wiem, nie znam... Jednak znam jedno oficjalne ogniwo... Gubernatora Falkesa, władającego miastem Sevo. Jestem pewien, że przy twoich... Zdolnościach... Perswazji... Chętnie ci... Pomoże. Miasto jest położone dwie mile stąd... Pozdrów go ode mnie... To przez niego umieram... Niech go piekło pochłonie, a zaraza toczy przez wieki.
- Tak też się stanie. - powiedział uroczystym głosem Targoth. - Spełniłeś swoje zadanie. Zatem... W imieniu Mortis, Śmierci która dała mi tę władzę... Uwalniam cię od brzemienia śmiertelności... Znajdź spokój w ciszy zapomnienia.

Vorg jednakże nie mógł powstrzymać się od cynicznego uśmieszku. Resztką sił podparł się łokciami o ziemię i wychrypiał:
- Uh...Khu..Khu... Jak wy to mówicie...? Amen? Tak! To jest to słowo... Zatem... Amen, przyjacielu...

Ostrze Tchnienia Śmierci odebrało mu życie szybko i bezboleśnie.

-----------------------------------

Jeszcze tylko jedno i Prolog uznam za zakończony. Jeśli chodzi o naszego bohatera to cóż... Takiego sobie go wyobrażam. Jest ścigany. Co jednak zrobił? Dlaczego jest taki a nie inny? Jeśli chodzi o te wizje i inne głosy... Cóż, za swój status musiał zapłacić słoną cenę. Duszą i częściowo własną poczytalnością. Przynajmniej tak to rozumiem. Jaki ma teraz cel? Mogę powiedzieć, że chyba (podkreślam - chyba) szlachetny przy czym wykonanie to "cel uświęca środki".


Proszę pisać na PW lub na forum, na GG bywam nieregularnie.

http://oi51.tinypic.com/ela913.jpg

Dance with the devil and sleep with the dead!

Offline

 

#5 2011-09-21 18:15:43

 LordSauron

http://i61.tinypic.com/302wfpl.jpg

633410
Skąd: Barad-Dur
Zarejestrowany: 2009-08-22
Posty: 1032
Punktów :   
Ulubiona rasa: Nieumarli, Mr.krasnoludy
Najmniej lubiana rasa: Istoty lasu/Barbarzyńcy
Jednostka: Rycerz Zagłady/Piek. świder
Tytan: Lord Zagłady Grond
Profesja: Czarodziej

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

Zmieniłem plany. Prolog zakończony, przechodzę do I Rozdziału. Tutaj zmieniam na razie perspektywę i przechodzę do bohatera osobowego, pewnego oddziału, którego przygody również zamierzam poprowadzić. Na razie trochę suchych faktów. W następnym odpisie będzie więcej akcji, chcę tylko nakreślić o co w tym wszystkim naprawdę chodzi. Kim oni są, co robią, z kim walczą. Dlaczego?

--------------------------

Tytuł: "Opowieści Mrocznego Władcy epizod IV"

Piaszczysta ziemia zachrzęściła pod obutymi buciorami kilkudziesięciu par stóp. W ciszy jaka panowała wokół zdawały się hałasować niczym stado dzikich koni w galopie. Tym jednak kapitan Marcus Delyer nie musiał się obecnie przejmować. Fachowym okiem weterana rozejrzał się po okolicy. Znajdowali się przed wejściem do wielkiej jaskini, dziwnym trafem znajdującej się niemal na środku pola. Gdyby nie fakt, że ten teren był całkowicie odludnym i odosobnionym, kapitan mocno zastanawiałby się nad zdrowiem psychicznym głupca, który wybrałby sobie to miejsce na kryjówkę. Znajdowali się na środku pola, porośniętego złocisto-pomarańczowymi łanami pszenicy. Kolejny dziwny traf - pole było obsiane i zadbane. Z otwartą przestrzenią pola sąsiadowały gęste zagajniki, łączące się tu i tam w niewielkie laski liściaste. W sumie to wyglądało jak kropelki napitku rozlane po stole łączące się tu i tam w większe krople cieczy. Gdyż kapitana otaczała bezkresna równina.

Pięści Gniewu, czterdziesto osobowa, najeżona stalą formacja, posuwała się równym, żołnierskim krokiem w kierunku jaskini. Nie byli zwykłymi maruderami, lub dezerterami którzy by móc przeżyć, musieli zachować dyscyplinę wyniesioną z wojska. Wręcz przeciwnie, przybyli tutaj wiedzeni poczuciem obowiązku. Obserwacje dowódcy przerwało zbliżenie się pięciu osób. Dwóch z nich miało wymalowane wzory na zbrojach, więc wyglądali na oficerów. Ustawili się w półkolu czekając na polecenia dowódcy.
- Sierżant Hagar czeka na rozkazy. - powiedział pierwszy oficer, czterdziestoletni, zaprawiony w bojach weteran niezliczonych bitew. Jego czarne włosy były tu i tam ozdobione niewielkimi pasemkami siwizny a niebieskie, zimne oczy spokojnie lustrowały teren.
- Sierżant Barhzul gotów do akcji. - tym razem powiedział to krasnolud, posiadacz ognistorudej brody, sięgający swą głową przeciętnemu człowiekowi do poziomu klatki piersiowej. Mimo krążącego stereotypu o zawsze paskudnym humorze krasnoludów, w zielonych oczach tego osobnika drzemała jowialność tak wielka, że mogłaby zalać cały świat.
- Keltroth i Taier gotowi. Pan jest dzisiaj z nami. - odrzekli kapłani, będący wsparciem duchowym i pomocą medyczną oddziału. Obaj zdawali się być w podobnym wieku, około trzydziestu, trzydziestu paru lat. Jak wszyscy kapłani tej wiary, byli ubrani w białe szaty z namalowanym symbolem Wszechwidzącego Oka o niebieskiej tęczówce. Samo Oko znajdowało się na planie idealnego rombu. Płonącego zresztą.

Stojący obok nich młody mężczyzna wyśmiał ich delikatnie. Ubrany był w ciemnoniebieską szatę, a skronie jego czoła były zwieńczone złotym diademem. Oznaką przynależności do Zakonu Psioników. Magów. Słynna była niechęć magów i kapłanów w sprawach ich światopoglądów.
- Zaprawdę powiadam wam: uwierzcie we własne możliwości, a będziecie żywi do późnej starości. Wysyłanie próśb do powietrza wam nie pomoże. Bóstwa opuściły ten świat i tylko oglądają z daleka o ile nie doprowadzają do ruiny kolejnego. Jestem gotów.
Kapłani spojrzeli na niego jadowicie. Zawsze się ze sobą spierali i tak naprawdę obie strony nie mogły zdobyć przewagi w argumentacji. Stąd obecny impas.
- Zaprawdę powiadam wam. - odezwał się kapitan.- Że jeżeli zaraz rozkręcicie kolejną kłótnię, to ja zaraz zrobię wam z tyłków jesień średniowiecza. Wiecie jakie są zasady. W czasie misji żadnych sporów. Inaczej wylatujecie z hukiem.
Nikt nie podjął wyzwania. Kapitan mimo braku wyraźnych zdolności magicznych, potrafił budzić respekt. Jedyna „magia” która się w nim objawiała, była wyjątkowo skuteczną intuicją. Doprowadziło to Marcusa do wielu spektakularnych zwycięstw i jego awansu na dowódcę tej elitarnej jednostki. Trwała wojna.

Od dwóch lat trwa Wojna Złamanej Obietnicy. Nazwa wzięła się od paktu, który niegdyś zawarł król Falric II, władca Karath z Cesarzem Ghoranoshem, Władcą Barbarzyńskiego Imperium Mooranosh. Postanowili zawrzeć umowę, która miała rozwiązać problem wiecznych incydentów na pograniczu ich królestw, nazwanej wymowną nazwą Okrwawionych Równin, tamtejsza ziemia posiadała delikatne czerwone zabarwienie, niespotykane nigdzie indziej. Geologowie z Karath przekonywali, że kolor wynika z istnienia specyficznej skały, którą nazwali czerwonoziemem. Jednak wszyscy pozostawali głusi na naukowe argumenty i nazwa potoczna pozostała na swym miejscu. Pakt, zawarty dziesięć lat temu, przetrwał lat osiem. Ghoranosh, za podszeptem swej Rady Cieni, tajemnego organu władzy, postanowił złamać umowę, uwierzywszy w brak woli walki i zgnuśnienie królestwa Falrica. Pierwszy atak rokował wielkie nadzieje na szybkie zwycięstwo. Królestwo Karath było całkowicie zaskoczone niespodziewaną inwazją bez wypowiedzenia wojny. Okrwawione Równiny szybko wpadły w ręce Ghoranosha, który zarządził kolejną wielką czystkę, która trwała do czasu utraty Równin. W wyniku tego pogranicze straciło 80% mieszkańców, mordowano zarówno poddanych Karath jak i Barbarzyńców tam zamieszkałych, których podejrzewano o możliwość działania na szkodę Imperium. Tutaj jednak popełniono błąd. Rada Cieni nie była w stanie przekonać Ghoranosha do kontynuowania ofensywy. Cesarz wolał pobawić się w rzeźnika. W wyniku tego Karath zdołało otrząsnąć się po pierwszym szoku i przygotować się do obrony swej niepodległości.

Zażegnano wszelkie wewnętrzne spory, nastąpiło pełne zjednoczenie. Dorimska Rada Kupców uchwaliła nadzwyczajny podatek, jaki mieli oddawać na rzecz króla. Wielce nadzwyczajna rzecz w czasach gdy wszelkie gildie kupieckie innych krajów wolały zdradzać swe królestwa dla zabezpieczenia interesów. Skutek jednak był iście magiczny. Zapanowały bojowe nastroje, a rozwścieczone do granic Królestwo Karath postanowiło wziąć odwet. Taki był początek słynnej wojny. Choć jednak otrząśnięto się z zaskoczenia, armia nie była w pełni zmobilizowana. Ghoranosh w końcu usłuchał swych mrocznych doradców i ruszył swe Kohorty do dalszej ofensywy. Przebijając się co raz dalej, Mooranosh wbiło się klinem w ziemie Karath, przed którym stanął problem zlikwidowania tego zagrożenia, gdyż wróg dążył do jak najszybszego zajęcia stolicy. W szóstym miesiącu wojny, pięćdziesiąt kilometrów od Syriath, stolicy Karath, doszło do bitwy pod Zarzeczem. Głównodowodzący Wielkiej Armii Karathu, Wielki Marszałek Horn, stanął przed nie lada wyzwaniem. Przeciwko jego pięćdziesięciu tysiącom stanęła ponad dwa razy większa, stu dwudziesto tysięczna armia Mooranosh, zaprawiona w bojach i skąpana w krwi nieprzyjaciół. Swą szansę upatrywał w zmęczeniu armii wroga, od kilku miesięcy bez litości popędzanej batogami dowódców w stronę Syriath, jej wydłużonym liniom zaopatrzeniowym oraz lepszej pozycji taktycznej. Armia Karath znajdowała się na Górze Morrow, która zapewniała bezcenną przewagę wysokości. Kohorty Mooranosh były otoczone przez dwie bezimienne rzeki, a obejść przeciwnika nie mogli. Musieli zatem przyjąć bitwę. Mieli jednak kilka asów w rękawie, o których Karath wiedzieć nie mógł.

Kohorty Ghoranosha rzuciły się do dzikiego ataku na pozycje Horna. Wielki Marszałek przyjął to z całkowitym spokojem. Pancerna piechota wytrzymała natarcie motłochu. Potem jednak nastąpił atak berserkerów, opętanych przed demony wojowników przyzywanych przez Upadłych Szamanów. Mooranosh zerwał ze swoją tradycją czerpania sił z natury i honoru wojownika. Rada Cieni również składała się z Upadłych Szamanów. Mówiono na nich: Czarnoksiężnicy, Wędrujący w Ciemności. Stopniowo zdobyli władzę nad Ghoranoshem, szalony cesarz Barbarzyńców stał się pożyteczną marionetką w ich ręku. Pragnęli nieograniczonej władzy, jednak by móc kontynuować swe podboje, musieli doprowadzić do upadku Karath. Odtąd w szeregach Mooranosh służą berserkerzy, ifryty, jak również demony. W bitwie pod Zarzeczem po raz pierwszy pojawiły się w swych prawdziwych postaciach. Zamęt zapanował w Wielkiej Armii Karath. Dopiero połączone siły Magów Wszechwidzącego Oka i Zakonu Psioników po wielkich trudach zdołały odizolować mroczne siły i stoczyć z nimi własną walkę. Wojska obu armii podzieliły się na dwie części. Demony walczyły z Kapłanami i Czarodziejami pod Mistyczną Kopułą, a normalni ludzie walczyli sami ze sobą. Ten dziwny schemat utrwalił się na polach bitew, gdyż jest jedynym racjonalnym sposobem, by nie tracić niepotrzebnie, dla przykładu tysiąca żołnierzy gdy jakiś mag czy demon uzna za stosowne zrobić im wielką krzywdę.

Bitwa trwała dwa dni. Ze zmiennym szczęściem. Ostatecznie jednak Karath dzięki lepszemu uzbrojeniu i determinacji wzmacnianej nienawiścią, odniósł zwycięstwo. Rychło zmieniło się w pogrom, a później w rzeź. Demony i Upadli Szamani porzucili swe wojska, ratując własną skórę. Pozbawionych wsparcia piechurów i kawalerię Mooranosh pozostawiono samych sobie. Otoczeni dwiema rzekami, Górą Morrow, zostali zamknięci w kotle. Nie ułatwili jednak sprawy zwycięzcom, gdyż walczyli z ponurą nienawiścią bez błagania o łaskę. Zresztą Karath nie przyjmował pardonu, nie okazywano litości. Ze stu dwudziestotysięcznej armii Ghoranosha uciekło ledwie pięć tysięcy ludzi, nie licząc szamanów i demonów. Cesarz Barbarzyńców w tym samym czasie udowodnił, że wcale nie był takim głupcem za jakiego go uważano. Dzień po otrzymaniu wiadomości o klęsce, cała przebywająca u boku cesarza Rada Cieni została wymordowana. W ten sposób doszło do centralizacji władzy w ręku szalonego władcy. Ci, upadli szamani, którzy nie padli ofiarą zamachu, ukorzyli się i błagali o litość. Ghoranosh wiedział, że potęga Rady została raz na zawsze złamana. Postanowił wysłać ich gdzieś daleko by mieć z nimi spokój. Wysłał ich na tyły wroga by przybierając różne postacie i wzywając demony do pomocy,, zakładali sekty.

Zadaniem tych magicznych organizacji było osłabienie woli walki mieszkańców Karath, demoralizacja i szpiegostwo, jak również precyzyjne skrytobójcze zamachy. Nieznane z nazw, zyskały sobie ponurą sławę. Powołano Inkwizytorium Płonącego Oka, podlegające Kościołowi Wszechwidzącego Oka by przeciwdziałać temu zagrożeniu. Do współpracy zaproszono też Zakon Psioników, którym jednak uważnie patrzono na ręce, ze względu na ich poglądy: deizm, panteizm i ateizm.

Rozpoczęła się walka o ludzkie dusze.

Inkwizytorzy musieli często dokonywać wyborów niejednoznacznych moralnie. Zdarzało się, że całe wsie czy miejscowości znajdowały się we władzy sekt. Nie zawsze nauczanie kapłanów odnosiło pożądany skutek. Czasami mieszkańcy byli tak głęboko zatopieni w korupcji, że ich ciała zaczynały się mutować w przeróżne dziwaczne formy. Zaczynali ropieć, pojawiały się na ciele wybuchające pęcherze, wyrastały wyrostki, łuska pokrywała ciała. Mało co mogło zdziwić Inkwizytorium. Zarządzano Oczyszczanie. W ten sposób wycinano w pień całe miejscowości, opętanych palono, a Upadłego Szamana zabierano do Klatki, magicznego więzienia bez ucieczki. Lepszą jednak opcją było dać się zabić, stąd szamani walczyli przy użyciu wszelkich środków a na koniec próbowali popełniać samobójstwo, wcześniej próbując przeteleportować adeptów, wiedząc, że demony poprowadzą ich dalej przez szkolenie.

Jednym z najskuteczniejszych oddziałów Inkwizytorium była Pięść Gniewu, bohaterowie tej historii.


Proszę pisać na PW lub na forum, na GG bywam nieregularnie.

http://oi51.tinypic.com/ela913.jpg

Dance with the devil and sleep with the dead!

Offline

 

#6 2011-09-21 19:00:45

 Malin

http://i47.tinypic.com/30csuqg.jpg

Zarejestrowany: 2011-03-08
Posty: 349
Punktów :   

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

Hmm, jeśli posiadasz jakąś wersję "po łamaniu" i w sensownym formacie (pdf, djvu czy coś w ten deseń) to z chęcią bym chapnął linka :-)

Offline

 

#7 2011-09-21 20:00:28

 LordSauron

http://i61.tinypic.com/302wfpl.jpg

633410
Skąd: Barad-Dur
Zarejestrowany: 2009-08-22
Posty: 1032
Punktów :   
Ulubiona rasa: Nieumarli, Mr.krasnoludy
Najmniej lubiana rasa: Istoty lasu/Barbarzyńcy
Jednostka: Rycerz Zagłady/Piek. świder
Tytan: Lord Zagłady Grond
Profesja: Czarodziej

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

W poście ciężko o porządny format tekstu, dlatego zamiast akapitów robiłem spację. Będę musiał teraz cały tekst przeredagować i dokonać jakiejś korekty błędów. No i rzecz jasna dopisać trochę więcej o całej akcji opisywanego przeze mnie oddziału. Właściwie to lepiej by było zrobić mapę całej krainy, ustawić gdzie co jest, bo tyle tych nazw wymyślam, a bez porządnej mapy to trochę dla mnie zwykłe pustosłowie. Warto by było pomyśleć jeszcze nad napisaniem więcej szczegółów o całej wojnie. Musiałbym jednak wtedy zrobić jakieś odnośniki, wtedy mógłbym się pobawić nad nazywaniem formacji, dowódców, taktyk stosowanych w bitwach, opisach samych bitew. Okrutnie tego dużo, muszę sporo pomijać.

Na razie wolałem objaśnić genezę samej wojny, jak się zaczęła i co w tym wszystkim robią główni bohaterowie. Muszę jeszcze pomyśleć nad rolą mego czarnego rycerza w tym konflikcie, zbyt wielki rozmach mnie przytłoczy, a to wszystko musi się jakoś kupy trzymać. Muszę przyznać, że sama postać Upadłych Szamanów pewnie kojarzy się niektórym z Warlockami z Warcrafta. Ci Barbarzyńcy są jednak ludźmi. Nie będę jednak wprowadzał żadnego "Guldana" ani "rycerzy śmierci", gdyż tego pierwszego nie ma, a ci ostatni już istnieją, reprezentuje ich mój czarny rycerz, szwarccharakter o szlachetnych ambicjach.


Proszę pisać na PW lub na forum, na GG bywam nieregularnie.

http://oi51.tinypic.com/ela913.jpg

Dance with the devil and sleep with the dead!

Offline

 

#8 2011-09-24 10:25:18

 Herumor

http://i50.tinypic.com/1z71y78.jpg

Zarejestrowany: 2011-08-30
Posty: 28
Punktów :   
Ulubiona rasa: M. Elfy
Najmniej lubiana rasa: Istota Lasu
Jednostka: Czarnoksiężnik
Tytan: Lord Zagłady
Profesja: Przyzywacz

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

Czytałem tylko te opowiadania z LoK, podobało mi się, może wrzucisz coś z czasów kiedy Kain podbijał Nosgoth (czasy BO2, wtedy kiedy towarzyszyli mu Marcus, Faustus, Sebastian itd.) albo coś o Razielu?

A tak btw każdy wampir miał specyficzny Dark Gift, Vorador chyba nie mógł zmieniać się w mgłę bo to była moc Kaina


Nie ulegaj swojej głupocie...

Offline

 

#9 2011-09-24 10:43:13

 LordSauron

http://i61.tinypic.com/302wfpl.jpg

633410
Skąd: Barad-Dur
Zarejestrowany: 2009-08-22
Posty: 1032
Punktów :   
Ulubiona rasa: Nieumarli, Mr.krasnoludy
Najmniej lubiana rasa: Istoty lasu/Barbarzyńcy
Jednostka: Rycerz Zagłady/Piek. świder
Tytan: Lord Zagłady Grond
Profesja: Czarodziej

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

No w jakiś sposób potrafił maskować swoją obecność i materializować się znienacka, co można z filmików wywnioskować, czyli jakiś sposób kamuflażu mógł posiadać. Czy to była mgła, jaką używał Kain, nie wiem.

Miałem gdzieś ciąg dalszy tych wydarzeń, ale musiałbym to poddać solidnemu "upgrade'owi". Gdzieś wyciąć jakieś bzdury, tutaj rozbudować szczegółowość dodając dokładniejsze i bardziej precyzyjne opisy. Jeśli jednak ktoś z was nie może się doczekać, to mogę to wrzucić na forum, najwyżej się ze mnie pośmiejecie. Nie ukrywam, że pisałem to bardziej pod Maleka (którego jestem fanem), ale mogę za to nieco wspomnieć jak miała ta dalsza historia wyglądać.

Kain kontynuował swoją misję, (tutaj jednak wychodzi pewien brak konsekwencji - mordując kolejnych Strażników, Malek nie przychodził do ich pomocy, a gdyby tak robił to przecież zostawiłby z Kaina siekane kotlety), w końcu została tylko ich dwójka. Spotkali się pod Filarami, gdzie stoczyli ostateczną walkę. Wynik jest zaskakujący, gdyż kończy się remisem. Kain otrzymał straszliwe rany, podczas gdy Malek z ledwością potrafi wytrzymać potęgę Soul Reavera. Ostatecznie rezygnują, Filary rozpadają się gdyż każdy z nich odmówił ofiary (nie chcieli się wzajemnie pozabijać?). Następnie ruszają budować własne królestwa. Dalej wydarzenia przypominają te z BO2, ale dochodzi trzecia strona konfliktu czyli Imperium Maleka, który z oczywistych powodów nie przepada za wampirami, ale również jest świadomy kontroli Hyldenów nad Meridian.


Proszę pisać na PW lub na forum, na GG bywam nieregularnie.

http://oi51.tinypic.com/ela913.jpg

Dance with the devil and sleep with the dead!

Offline

 

#10 2011-10-01 21:05:38

 LordSauron

http://i61.tinypic.com/302wfpl.jpg

633410
Skąd: Barad-Dur
Zarejestrowany: 2009-08-22
Posty: 1032
Punktów :   
Ulubiona rasa: Nieumarli, Mr.krasnoludy
Najmniej lubiana rasa: Istoty lasu/Barbarzyńcy
Jednostka: Rycerz Zagłady/Piek. świder
Tytan: Lord Zagłady Grond
Profesja: Czarodziej

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

Zgodnie z prośbą Herumora, wrzucam coś nowego. Z oryginalnej perspektywy.

Akcja tego odcinka rozgrywa się w 50 lat po bitwie pod Meridian.

---------------------

NOWA SERIA W UNIWERSUM LEGACY OF KAIN. "Droga, którą podążam"

Tytuł odcinka: "Droga, którą podążam"


Przez ciemną uliczkę przebiegło dwojga postaci. Omijając światło bijące z nielicznych latarni, szybko kierowali się w tylko im znanym kierunku. Miejsce sprawiało wrażenie całkowicie opuszczonego. Rozsądni ludzie unikali miejsca, które zdobyło sobie ponurą sławę Zagłębia Przemytników, potworów w ludzkiej skórze. Ponoć jednak nie tylko ludzie tutaj dominowali...

Para postaci dalej biegła całkowicie bezszelestnie po ulicy, co biorąc pod uwagę fakt, że podłożem był tutaj kamienny chodnik, robiło wrażenie. Sama ulica, zczerniała i zaśmiecona, budziła wyłącznie wstręt. Niekiedy na skraju cieni można było dostrzec wędrujące tu i tam szczury, na których dietę oprócz śmieci składało się ludzkie mięso, bardzo łatwe do zdobycia.

Właśnie przechodzili pod łukowatym przejściem kiedy nagle uruchomiły się wcześniej niewidoczne mechanizmy umieszczone po bokach. Zielony rozbłysk i migotające pole siłowe zagrodziło drogę zamaskowanym postaciom, co jasno udowodniło ich rodowód. Bez żadnego słowa odwrócili i już zaczęli biec w kierunku przeciwnym by znaleźć inną drogę, gdy wtem do ich wyczulonych uszu dotarł niepokojący dźwięk. Stukot opancerzonych butów.

Ktoś zeskoczył z dachu obskurnego budynku mającego przypięty szyld o wdzięcznym napisie "Spszedam maczógi i sztylety fszelakie". Szyld był zbryzgany już zakrzepłą krwią i kawałkami mózgu. Zapewne niezadowolony klient złożył reklamację.

Tajemniczy przybysz w imponującym wyczynie akrobatycznym wykręcił śrubę w powietrzu i upadł na ziemię przyklękając na jedno kolano. Po chwili podniósł się, ujawniając swoje spiczasto zakończone uszy i niepokojąco świdrujące wgłąb duszy oczy o żółtych tęczówkach. Miał szlachetne rysy twarzy, orli nos, wysunięty i mocno zaznaczony podbródek, krótkie ciemne włosy. Przypominał dostojnego szlachica i taki też był jego wyraz twarzy - pełen władczości i arogancji.

Zakapturzona para zatrzymała się w miejscu i przyjęła pozycję obronną. Ustawili się w jednej linii, przy czym wyższa postać, mężczyzna, wysunęła się lekko do przodu. W odpowiedzi, przybysz odrzucił swój ciemnobłękitny płaszcz do tyłu, odsłaniając niebiesko barwioną zbroję płytową starannie pokrywającą jego ciało, maestrię sztuki płatnerskiej. Jego rękawice pozostawiły otwory na palce, wydłużone i zakoczone ostrymi czarnymi pazurami. Nie nosił broni. 

Jak się okazało, palce zakapturzonych wampirów dopiero zaczynały ewoluować w pazury. Jednak zamiast zbroi płytowej nosili ćwiekowane zbroje skórzane, mniej ograniczające ruchy. Mężczyzna miał przy sobie dobrze wyważony długi miecz. Druga postać, kobieta, nosiła dwa sztylety.

- Długo was szukałem, moje dzieci. - przybysz uśmiechnął się drapieżnie, odsłaniając kły. - Zaprawdę, poruszacie się w sposób godny najlepszego łowcy, to jednak za mało by mnie zwieść.
- Sebastian. - odrzekł krótko mężczyzna.
Wyżej wzmiankowany uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Moja sława mnie wyprzedza. Doskonale, doskonale... A za sławą krok w krok idzie władza, moje dzieci. Kiedyś to zrozumiecie, jeśli dożyjecie do tego momentu. Przykro mi odkryć, że ukradłyście coś ważnego... Coś, co jest własnością Lorda Sarafan.
Kobieta, młodo wyglądająca szatynka o całkowicie ludzkim wyglądzie, wyskoczyła do przodu, sycząc wściekle przez zaciśnięte w grymasie wściekłości zęby.
- A ty oczywiście przyszedłeś tu za nami, sarafański hyclu? Sprzedałeś nas wszystkich w zamian za własne przetrwanie i odrobinę władzy.
Sebastian zachował spokój, choć przez ułamek sekundy można było dostrzec nerwowy tik jego lewego oka. Poczuł wściekłość.
- Nie pouczaj mnie, niedojrzała suko. - odrzekł zimno. - I słuchaj uważnie tego co teraz powiem. Oddaj... Mi... Plany... Centrum Dzielnicy Przemysłowej. Nie dla was te informacje.
Teraz głos zabrał mężczyzna.
- Nigdy nie spełnimy twych żądań, będziesz musiał odebrać je z naszych zimnych, martwych rąk. - rzucił hardo.
W odpowiedzi Sebastian zaśmiał się dziko, niemal obłąkańczo. 
- Wy już jesteście martwi, bando kretynów. Ja tylko sprawię, że tym razem umrzecie na zawsze. - stwierdził.

Osaczone wampiry rzuciły się do wściekłego ataku, wyjmując jednocześnie swój oręż. Sebastian ruszył na nich, rozwierając swoje palce. Zderzyli się.

Mężczyzna ciął z doskoku, Sebastian uniknął ataku i machnął pazurami. Wampir zdążył odskoczyć, ale jego ręce już zostały poznaczone szponami przeciwnika. Kobieta roztoczyła ochronną burzę sztyletów by dać partnerowi czas na zebranie sił do kolejnego ataku. Działali bardzo sprawnie, jak jeden wojownik. Na przemian atakując i osłaniając się z flanki, prowadząc z Sebastianem bardzo wyrównaną walkę. Nagle kobieta zrobiła niski wypad do przodu, jednym sztyletem wymachując w powietrzu, a drugi ustawiła poziomo, jakby chciała wypatroszyć przeciwnika. W ostatniej chwili uskoczyła w bok, robiąc miejsce dla partnera który używając swej siły i wściekłości wyprowadził serię straszliwych cięć, druzgocących dla nawet wprawnych wojowników. Sebastian był jednak najpotężniejszym wampirem na usługach Lorda Sarafan, doskonale oswojonym z walką przez długie lata praktyki. Wyeksploatował lukę, jaką pozostawiła kobieta przez unik jaką musiała wykonać. Przepłynął pomiędzy ciosami mężczyzny, którego obrona była dziurawa, gdyż skupił całe swe siły na miażdzącej ofensywie. Sebastian nie zawachał się ani chwili dłużej i zaczął rozdzierać swego przeciwnika na strzępy.

Wampir zawył świdrująco pełnym bólu i protestu krzykiem. Kobieta rzuciła mu się na pomoc, ale została odepchnięta silnym kopniakiem Sebastiana. Sługa Lorda Sarafan wpadł w Berserk, był niepowstrzymany. Okaleczony mężczyzna upadł w morzu strzępów i własnej krwi, jęcząc i wyjąc, widząc uciekającą krew. Konwulsyjnie, próbował sięgnąć głową strumieni krwi lejących się ze swego ciała. Wysunął język, jakby chciał tę krew wypić. W jego oczach migotał zwierzęcy strach - strach przed śmiercią. Po chwili opadł i znieruchomiał, z ust uleciał ostatni dech.

Kobieta zawyła nieludzko, fala dźwiękowa rozeszła się i zbiła szyby znajdujące się w oknach budynków stojących wzdłuż ulicy. Skowyt wydawał się wywierać też pewien wpływ na Sebastiana. Niewątpliwie to był jej Mroczny Dar. Wampir skurczył się w sobie, przygiął do ziemi i wręcz żabim skokiem doskoczył do wampirzycy, ryzykując zderzenie z epicentrum dźwięku. Chwycił ją za gardło w przelocie i obalił na chodniku. Przysunął swą twarz do jej i wysyczał
- Pięknie ryczysz, spróbuj teraz, dziwko...
Rozległ się trzask miażdżonego gardła i kręgów szyjnych, gdy Sebastian zacisnął swój chwyt. Kobieta wytrzeszczyła oczy w niemożliwy sposób, zaczęła miotać się, próbując sięgnąć swego oprawcę nierozwiniętymi szponami. Potem znieruchomiała.

Sebastian wstał wymownie powoli, spoglądając wyniośle na otoczenie, jakby szukał kogoś, kto chciałby mu jeszcze rzucić wyzwanie. Przy ciele kobiety znalazł plany. Następnie zniknął w cieniu.
Gdy tylko wstało słońce, ciała wampirów zaczęły płonąć, po chwili został z nich tylko proch który piach rozwiał po ochydnych uliczkach Zagłębia Przemytników.

---------------

- Zatem zadanie zostało wykonane, mój sługo? - zapytała głębokim basem potężna postać w złotej zbroi. Z jej oczu i głowy uchodziły niesamowicie płonące zielone płomienie. Rysy jej twarzy były ukryte pod złotym hełmem. Sebastian jednak wiedział, jak wyglądał bez tej osłony.
- Tak, całkowity sukces. Dywersanci zniszczeni, plany odzyskane. Tak, jak rozkazałeś.
Sarafan Lord uśmiechnął się triumfalnie.
- Doskonale, doskonale... Wszystko idzie zgodnie z planem... Po raz kolejny udowodniłeś swą przydatność, Sebastianie, mój sługo. Zostaniesz za to nagrodzony. Tymczasem jednak dostałem ważne wieści, z którymi musisz się natychmiast zapoznać.

W odpowiedzi wampir przyklęknął na jedno kolano z szacunkiem pochylając głowę.
- Czekam na rozkazy... Mój mistrzu.
Oczy Sebastiana zapłonęły zimną żółcią.


Proszę pisać na PW lub na forum, na GG bywam nieregularnie.

http://oi51.tinypic.com/ela913.jpg

Dance with the devil and sleep with the dead!

Offline

 

#11 2011-10-05 21:00:33

 Herumor

http://i50.tinypic.com/1z71y78.jpg

Zarejestrowany: 2011-08-30
Posty: 28
Punktów :   
Ulubiona rasa: M. Elfy
Najmniej lubiana rasa: Istota Lasu
Jednostka: Czarnoksiężnik
Tytan: Lord Zagłady
Profesja: Przyzywacz

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

Ah, Sebastian, mój drugi ulubiony generał Kaina (i chyba najbardziej wkur*iający boss ). Bardzo fajne opowiadanie, na początku myślałem że przeciw Sebastianowi walczyli Kain i Uma, ale z tego co pamiętam Kain spotkał go samego kiedy wyrzynał sobie zwykłych mieszczan, potem trzeba było go gonić. Generalnie spoko, dodawaj więcej takich bo przyjemnie się czyta

Dodaj coś z Magnusem (tym z Eternal Prison co miał piec na plecach), on jest mistrzowski


Nie ulegaj swojej głupocie...

Offline

 

#12 2011-10-08 16:02:42

 LordSauron

http://i61.tinypic.com/302wfpl.jpg

633410
Skąd: Barad-Dur
Zarejestrowany: 2009-08-22
Posty: 1032
Punktów :   
Ulubiona rasa: Nieumarli, Mr.krasnoludy
Najmniej lubiana rasa: Istoty lasu/Barbarzyńcy
Jednostka: Rycerz Zagłady/Piek. świder
Tytan: Lord Zagłady Grond
Profesja: Czarodziej

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

Epizod II. Podróżując w Ciemności cz. I

---------

Raz jeszcze Sebastian powrócił w noc. Podróżował bez zwłoki, pokonując kolejne ulice, wspinając się na dachy budynków i skacząc z jednego na drugi. Powoli zmieniał się krajobraz. Piękne, bogato zdobione wille szlachty i patrycjuszy ozdobione malowidłami i freskami zaczęły ustępować miejsca bardziej zwyczajnym domostwom. Wampir dostrzegł co raz częściej zaznaczającą się obecność przeróżnej maszynerii, od dźwigów do wind.

Spojrzał w dół, na skromny o tej porze ruch uliczny. Skuleni ludzie chyłkiem przemykali się, unikając światła, skupieni na swych podejrzanych interesach. Gdzieś w oddali słychać było grupkę pijanych mężczyzn, którzy właśnie dostojnie wywlekli się z oberży. Chwilę stali przed drzwiami, mówiąc w kółko coś niezrozumiałego. Wtem z karczmy wyleciały dwie postacie, otrzymujące straszliwe razy metalową chochlą. Jej użytkownik, potężna, barczysta barmanka z wprawą weterana Legionów Lorda Sarafana pacyfikowała pijaków próbujących wrócić do środka. Nie pomogły krzyki, robienie smutnych psich oczy (których efekt psuły nalane twarze) ani nawet zasłanianie się dłońmi. Sromotnie pokonani, uciekli w sobie tylko znanym kierunku ruchem jednostajnie wstęgowym. Karczma nazywała się "Czerwony Kruk".

Sebastian jednak jeszcze przed końcem tej batalii ruszył dalej, niezbyt zainteresowany jej rezultatem. Do jego nozdrzy zaczął docierać zapach morza, na twarzy poczuł morską bryzę. Kierował się na Nabrzeże. Zeskoczył z dachu ostatniego budynku między ustawione przez robotników kontenery dostawcze. Nabrzeże było bardzo ważnym punktem handlowym Meridian, za jego pomocą komunikowano się i prowadzono handel z rozmieszczonymi na morzu licznymi wyspami. Kupczono wszystkim: żywnością, bronią, techniką, rzemiosłem, nawet magicznymi stworami do badań i cyrków dla Nosgothian z kontynentu. Istniała także kontrabanda. Sarafanie zdołali po wielkim wysiłku i reformach systemu finansowego zdobyć pełną władzę nad wszystkim co miało tu miejsce. Ciągle jednak zdarzały się przypadki łamania prawa, żądza zysku była jednak większa od strachu przed surową karą.

Sebastian dotarł na sam brzeg, do głównej przystani. Kręciło się tam kilku Sarafan pilnujących robotników. Wyglądali, jakby na coś czekali. Na widok Sebastiana, zakonnicy wyprężyli się na baczność, zasalutowali w żołnierski sposób.
- Witajcie, mój panie. Czekamy na ładunek i zostaliśmy przysłani Tobie na pomoc. - odezwał się rycerz w ciężkiej pancernej zbroi Sarafan. Na głowie nosił charakterystyczny hełm z czerwonym pióropuszem. Wygląd uzupełniał szkarłatny płaszcz, symbol Sarafan i potężny miecz obosieczny z dodatkiem tarczy. W oczach rycerza błyskała inteligencja, jak również lojalność wobec sprawy.
- Nazywasz się... sir Martin Cohen , o ile dobrze pamiętam? - zapytał Sebastian. Zawsze lubił wiedzieć z kim ma do czynienia, nieważne od rasy.
- Tak jest, mój panie. Lord Sarafan przysłał nas jako asystę do Twojej misji.
Sebastian uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Czyli wiecie, co tutaj robimy? Czekamy na dostawę, przejmujemy ją i sprowadzamy do Dzielnicy Przemysłowej. Jesteśmy tu dlatego, że to coś ważnego. Coś, co nie powinno wpaść w ręce wampirów. Widzę, że jest tutaj kilku glyphowych... - Sebastian rzucił okiem na resztę oddziału, dwóch szeregowych rycerzy glyphów, trzech wielkich rycerzy i sześciu zwykłych.
- Tak jest. Przygotowaliśmy się do tej misji i jesteśmy wprowadzeni w jej plany. Wiemy co do nas należy i wykonamy nasze zadanie co do joty. Dzięki naszym pancerzom, żaden wrogi wampir nie weźmie nas z zaskoczenia.
Sebastianowi zaczął podobać się ten rycerz. Miał wszystko, co powinien mieć prawdziwy oficer. Szacunek, dyscyplinę, inteligencję i zmysł praktyczny.
- Sprawcie się dobrze, a osobiście poręczę za was wszystkich. Promocja was nie ominie.

Morale oddziału wzrosło wyczuwalnie. Sebastian uśmiechnął się do siebie w myślach. Zawsze umiał motywować swych podwładnych. Czekając na Nabrzeżu, powrócił do szczegółów swej misji.

***

- Jak już powiedziałem, nadszedł czas, byś zapoznał się ze szczegółami kolejnej misji. - rzekł Lord Sarafan. - Potem wyruszysz natychmiast.
- Oczywiście, mój panie. - zgodził się Sebastian.

Przechadzali się po Twierdzy Sarafan. Właśnie znajdowali się w głównym hallu. To miejsce nigdy nie nudziło wampira. Oprócz przeróżnych dzieł sztuki i kultury - połączonych z surową żołnierską praktycznością, Sebastian mógł także zaspokajać swój niższy instynkt. Instynkt nasyconej zemsty. Znajdowało się tutaj wiele obrazów i arrasów przedstawiających Lorda Sarafan triumfującego nad swymi wrogami. Sebastiana jednak interesowało coś innego.

Pośrodku wielkiej ściany znajdował się ogromny obraz batalistyczny, opowiadający o ostatniej fazie bitwy pod Meridian. Wyraziste kolory, płynne przejście z tła do głównego planu. Wszystko było tutaj perfekcyjne, bez żadnej skazy. Tak jak doskonałe było zwycięstwo Sarafan. Widać było ginące w przerażeniu całymi batalionami wampiry. W pierwszym planie znajdowało się to, co najbardziej radowało Sebastiana. Oto Lord Sarafan straszliwym poziomym cięciem rozcina pierś swego wroga. Cesarza Wampirów, Kaina. W oczach pokonanego maluje się niewypowiedziany ból, niedowierzanie, strach i szał. Z krzykiem spada w płonącą czeluść. Soul Reaver, upuszczony, wbił się w ziemię. Sarafan Lord triumfalnie ogłasza swoje zwycięstwo. Jego pierś ozdabia tajemniczy pozłacany artefakt. Okrągły kształt, z wcięciem i wgłębieniem na błękitną sferę, połyskującą czystą potęgą. Od artefaktu odchodzą cztery wypustki, umożliwiające przypięcie do zbroi. Na bokach są wyryte napisy w języku znanym jedynie nielicznym. Kamień Nexus.

Lord Sarafan podjął ponownie podjął temat.
- Dzięki temu, że odzyskałeś plany Centrum Dzielnicy Przemysłowej, Cabal wciąż pozostanie nieuświadomione i zagubione. Dyskrecja jest chwilowo naszym największym sprzymierzeńcem. Te plany... - przywódca złamał pieczęć i podał Sebastianowi do obejrzenia. - Mają zaznaczony opis właśnie skonstruowanej Komnaty Kamienia Nexus. Ten artefakt umożliwił nam zdobycie władzy nad Nosgoth i pokonanie Kaina. Nie wolno nam dopuścić, by trafił w ręce Ruchu Oporu. Jednocześnie musimy mieć go pod ręką. Stąd nadszedł czas jego "przeprowadzki". Będziesz w tym bardzo pomocny.
- Czekam na twe polecenia, mój panie. - rzekł wampir.
- Udasz się na Nabrzeże, do głównego portu. Tam będzie na ciebie czekał specjalnie dobrany oddział. Będą tam również glyphowi rycerze. Ich dowódcą jest bardzo obiecujący człowiek, sir Martin Cohen. Są doskonale przygotowani do walki z wampirami.
Sebastian miał jednak problem, którego nie mógł rozwiązać, zatem zapytał o to swego pana.
- Cóż jednak po ich zbrojach, gdy magia glyphów będzie wykrywać mnie? Będą się świecić jaśniej niż Stos Maleka.

Nazwa tego dość popularnego w Nosgoth powiedzenia: "Świecić się jaśniej niż Stos Maleka" wzięła się od Pierwszej Krucjaty Sarafańskiej. Kiedy Malek Paladyn rozkazał zebrać ciała wampirów nabite na pale w jedno miejsce i podpalić. Największy stos liczył sobie pięć tysięcy wampirów, a ciągnął się aż po horyzont. Płomienie były widoczne od Coorhagen po Willendorf.
Lord Sarafan uśmiechnął się nieco gorzko, wyobrażając sobie widok takiego Stosu. Jakże żałował, że był wówczas uwięziony przez Wiązanie Filarów! Mógł tylko sobie wyobrazić ten widok!
- Zapomniałeś, że dysponuję niewyobrażalną mocą? Kontroluję również magię glyphów. Spójrz...

Przywódca rozpostarł ręce, pomiędzy którymi zaczęła się formować gładka ciemnozielona kula wielkości ludzkiej głowy. Powoli zaczął zbliżać dłonie do kuli, uzupełniając ubytki, by miała doskonały kształt. Kumulując w sobie moc, przesłał ją wgłąb sfery. Kula rozbłysła energią magiczną. Lord Sarafan upuścił ręce i rzekł do Sebastiana:
- Przyjmij, to co dane. Wiedz jednak, że zaklęcie trwa tylko dwie noce. To nie jest trwały dar, jednak bez wątpienia wesprze cię w twej misji. Magia glyphów nie będzie wywierała na tobie wpływu.

Wampir przyklęknął i upuścił głowę, dziękując w milczeniu za bezcenny dar. Po chwili powstał.
- Przejmij ładunek i Kamień Nexus. Dostarcz do Dzielnicy Przemysłowej, zmiażdż każdego głupca, który śmiałby stanąć ci na drodze. Strzeż się Cabal. Oni wiedzą o dostawie tej nocy. Będą próbowali cię powstrzymać, mój sługo. Pragną przejąć ten ładunek. Nie pozwól im na to. Już poznałeś mą hojność i szacunek dla twej mocy. Nie zawiedź mnie. - przemówił Lord Sarafan.
- Zawieść cię, mój panie? Nie... Mam zupełnie inne plany dzisiejszej nocy. Nad ranem powrócę z Kamieniem Nexus. I z głowami twych przeciwników. - obiecał wampir.

***

Wspomnienia Sebastiana przerwał okrzyk żołnierza.
- Statek na horyzoncie!
Wampir na chwilę przymknął oczy. Wyczuł obecność innych Dzieci Nocy. Nadchodzą.

***

Zaatakowali szybko i bez wahania. A jednak niespodziewanie. Otrzymali wsparcie.

Wyłonili się z cienia i natychmiast uderzyli na rozproszonych Sarafan, którzy dopiero po okrzyku żołnierza zaczęli przyjmować pozycję bojową - wygiętego łuku, skierowanego w stronę lądu. Z dzikim okrzykiem, ludzcy najemnicy Cabal uderzyli na rycerzy.

Sebastian spodziewał się, że Ruch Oporu z pewnością zaangażuje poszukiwaczy skarbów i bandytów do przejęcia ładunku. Skusiwszy ich obietnicą zdobycia bogactwa i, być może, nieśmiertelnego życia. Buntownicze wampiry, których liczba stale malała, próbowały w ten sposób oszczędzić sobie własnych strat. W ten oto sposób Piraci Południowego Morza, Najemnicy Vasserbunde i Wilki z odległego Ziegsturl uderzyli na Sarafan.

Rycerze pozostawali w defensywie, przytłoczeni przewagą liczebną przeciwnika. Piraci o pomarszczonych i smaganych wiatrem twarzach, nosili lekkie skórzane pancerze, a w zwarciu posługiwali się zakrzywionymi szablami, buławami i sztyletami. Wilki uzbrojone były bardzo podobnie, jednak w ich oczach świeciła o wiele większa bezwzględność, nieograniczona przez Piracki Kodeks. Najbardziej niebezpieczni byli jednak Najemnicy z Vaaserbunde. Ich ekwipunek (kolczugi i tarcze) jak i wyszkolenie, stały na najwyższym poziomie. Wcześniej służyli w armii Willendorfu, jednak opuścili ją by poszukiwać lepszego życia. Przewodził im Daniel Fargus, były kapitan, żołnierz surowy i nieznoszący sprzeciwu.

Wampiry z Cabal, czaiły się w cieniu licząc na łatwy łup. Wyczuły jednak obecność obcego wampira. Postanowiły jednak poprzestać na czekaniu.

Sir Martin wyczuł szansę na łatwe pokonanie przeciwnika. Tymczasem jednak walczył aktywnie. Wszedł z jakimś piratem w ostrą wymianę ciosów. Choć morski wilk walczył zaciekle swoją szablą, nie był w stanie jednak dotrzymać kroku rycerzowi. Wyczerpany, opuścił nisko gardę. Martin gładkim cięciem rozciął jego gardło. Fontanna krwi rozbrysgła na ścierający się tłum. Dowódca spojrzał na bok. Ujrzał, jak wielki sarafański rycerz z ogromnym toporem, pionowym cięciem rozciął najemnika od głowy do krocza. Zdekapitowany wróg rozkleił się na dwie części i opadł z mlaśnięciem na ziemię. Olbrzym ruszył szukać kolejnej ofiary. Sir Martin zdążył już tymczasem znaleźć kogoś innego do zabicia. Jeden z Wilków tnąc powietrze dwoma sztyletami, skoczył na rycerza. Dowódca zdążył jednak zasłonić się tarczą i wyprowadzić kontrę. Bandyta zwinnie uniknął cięcia i ponowił próbę. Martin zablokował sztylety mieczem i uderzył przeciwnika tarczą w twarz. Bandzior zaskowytał, plunął krwią i odłamkami zębów. Ignorując ból, zaczął wymachiwać na oślep swym orężem by odwlec nieuniknione. Dowódca Sarafan w odpowiedzi odciął mu ręce i wypatroszył go.

Następnie rozejrzał się po polu bitwy. Zauważył, że gdyby środek sarafańskiego łuku wygiął się do tyłu, najemnicy zaczęliby przeć do przodu, mając Sarafan po flankach. Na własne życzenie zamknęliby się w kotle. Sir Martin już wiedział, co musiał zrobić.
- Ustawienie "Młot Zakonu"! Wycofać się!
Zakonnicy przerabiali to wielokrotnie, wiedzieli o co chodziło ich dowódcy. Przeciwnicy jednak nie. Sebastian domyślił się całego planu i postanowił czekać na swoją kolej. Tak jak przewidziano, przynęta została chwycona. Sarafanie, parci do morza, jednocześnie rozpraszali się na flanki. W końcu Martin uznał, że pora zamknąć obwód.
- Jest Kowadło, pora na Młot! - ryknął z całych sił.
Sebastian wyskoczył jak z pod ziemi, zapomniany przez wszystkich. Zdezorientowani napastnicy wiedzieli, że znaleźli się w potrzasku. Sebastian rozwarł swe pazury i z pełną prędkością uderzył w tłum. Obalając i miażdżąc kości swych przeciwników, wampir parł do samego środka. Drogę zagrodziło mu dwóch Najemników i Wilk. Nie patrząc na tego ostatniego, rozszarpał go szponami. Najemnicy odsunęli się przerażeni. Sebastian naparł na nich, wpadając w Berserk. Wojownicy nie stawili wielkiego oporu. Ich cięcia przecinały powietrze, wampir był dla nich po prostu zbyt szybki. Pojawił się za ich plecami. Pierwszego zabił skręcając mu kark. Drugi uniósł miecz, ale opuścić już nie zdążył. Sebastian widział odsłoniętą pierś. Jego szpony przebiły zbroję, wbiły w skórę, zmiażdżyły żebra i chwyciły serce. Potężnie szarpnął, wyrywając jakże życiowy organ z klatki piersiowej najemnika. Człowiek zawył, w jego oczach oprócz bólu, Sebastian zobaczył błaganie o zakończenie tego nędznego życia. Wampir spełnił jego prośbę.

Sarafanie już zdążyli w tym czasie wybić większość ludzkich zdrajców, samemu odnosząc niewielkie straty. Sir Martin dojrzał Daniela Fargusa, dowódcę Najemników Vasserbunde. Jego twarz, niezakryta hełmem, miała ponury wyraz determinacji. Włosy przyprószone siwizną, głębokie zmarszczki i płonące oczy trzymały Sarafan na odległość. Na widok rycerza, zrobił wściekły grymas.
- Jakże możecie sprzymierzać się z tym... Potworem. - ruchem głowy wskazał na znajdującego się w oddali Sebastiana, zajętego mordowaniem swych ofiar.
- A jakże wy możecie próbować przejąć coś, co do was nie należy? A wiecie, komu tak naprawdę służycie? - zapytał Martin.
- To nie miało dla nas znaczenia. - odparł weteran. - Liczył się tylko zysk. I możliwość zaszkodzenia wam.
- Służycie Wampirzemu Ruchowi Oporu, głupcy! Nie wiedzieliście o tym, oszukano was. Dlatego mówię: złóżcie broń, a oszczędzimy was. Walczcie dalej, a wyrżniemy was do nogi. Nikt nie będzie sprzeciwiał się Zakonowi Sarafan.
- Wy i ten wasz Zakon! Walczycie z wampirami, a niczym się od nich nie różnicie. - ryknął Daniel. - Wiecie, dlaczego was nienawidzę? Mieszkałem w Vasserbunde, a służyłem w armii Willendorfu. Miałem rodzinę, żonę, córkę i syna. Wy tymczasem, zaraz po ustaleniu waszego Porządku, zaczęliście szukać heretyków. Szpiegowaliście niewinnych, terroryzowaliście Nosgoth. Pod Vassebunde istniała pewna wieś... Nie miała nazwy, ale nikomu to nie przeszkadzało. Podobno znaleźliście tam heretyków, służących wampirom. Tam żyła moja rodzina. Kiedy ja byłem w Willendorfie, wy postanowiliście najechać tę wioskę i wyrżnąć wszystkich do nogi. Wieści rozeszły się szybko. Zdezerterowałem, nie chciano mi dać przepustki i powróciłem do domu. Tam ujrzałem martwe zgliszcza... - weteran opuścił głowę, a kiedy podniósł ją znowu, w jego oczach migotały łzy. - Dyszę nienawiścią do was, zebrałem innych, mi podobnych. Uformowaliśmy oddział i do dzisiaj walczymy z wami. Mam czterdzieści pięć lat, walczę z wami lat osiemnaście.
Sir Martin pokręcił przecząco głową.
- Dlaczego jednak mierzysz wszystkich jedną miarką? Jesteś zaślepiony. Mogłeś się zwrócić do hierarchii zakonnej. Jesteśmy surowi, ale to też dotyczy nas samych. Samowola jest tępiona.
Weteran Najemników uśmiechnął się gorzko.
- A jak miała mi pomóc wasza pokręcona biurokracja? Zabiliby mnie na miejscu, gdybym powiedział skąd pochodzę. Uznali za niedobitka "krucjaty" jaką tam urządziliście. Nie, nie dla mnie ta droga.
- Czy to ma być twoje usprawiedliwienie dla rozbojów jakie dokonywałeś na kupcach i podróżnikach na traktach kupieckich? - zapytał ostro Martin. - Walka z Zakonem Sarafan ma być twoim usprawiedliwieniem? W takim razie jesteś po prostu żałosny.
Daniel powstał szybko, chwycił mocniej miecz. Łzy zniknęły, zamigotały wściekłe iskry. Jego nienawiść powróciła.
- Walcz ze mną. Jeden na jednego, bez żadnych sztuczek. Udowodnijmy sobie kto ma rację w pojedynku. - wysyczał.
- Jestem gotów bronić ideałów i honoru Zakonu Sarafan. - powiedział dumnie Sir Martin.
- To potrwa za długo! - krzyknął nagle obcy głos. Zbroje Sarafan zaświeciły żółto.

Daniel Fargus odwrócił się i zobaczył przed sobą wampira, ubranego w jaskrawe czerwienie, o długich białych włosach.
- To ty! - zawołał weteran. - To ty namówiłeś mnie do tego!
- To prawda. - wyszczerzył się wampir. - Jednak nie wypełniłeś swego zadania. Teraz my zrobimy to, czego ty nie mogłeś, stary głupcze.
Były żołnierz nie był w stanie nawet zareagować gdy miecz wampira przebił jego serce. Krew szybko wypełniła jego płuca i usta.
- Jednak... Miałeś rację... Rycerzu Sarafan...
Z tymi słowami, umarł.

Wampir jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Przestąpił nad martwym ciałem i podszedł bliżej. Zza jego pleców zaczęły wysuwać się z cienia kolejne Dzieci Nocy, ubrane w kolorowy, wręcz hedonistyczny sposób. Mimo pewnego drapieżnego piękna, zionęło od nich ulotnym zapachem śmierci i rozkładu, czego bynajmniej nie kryli, by wzbudzać większy postrach.
- Nie doceniliśmy was, Sarafanie. Ciebie też, Sebastianie. Nie mogę uwierzyć, że nareszcie mamy szansę na zniszczenie twej osoby. Długo czekałem na tę chwilę. Pamiętasz mnie, prawda? Jam jest Azariel, niegdyś twój podkomendny i legionista Kaina. Dopóki nas nie zdradziłeś, nie skazałeś nas na klęskę pod Meridian.
Sebastian uśmiechnął się zimno. Nigdy specjalnie nie przepadał za Azarielem.
- Zawsze miałeś się za potężnego. Silniejszego ode mnie. Ciągle wspominałeś Kainowi, że to ty powinienieś był być jednym z dowódców, a nie ja. - przypomniał.
- Teraz wszyscy wiemy dlaczego. - warknął wampir. - Ja byłem wobec niego lojalny, tak jak jestem wobec sprawy Cabal.
- Zła odpowiedź, mój przyjacielu. Prawda jest zupełnie inna. Zazdrościłeś mi potęgi i pozycji, którą sobie ciężko wypracowałem. Miałem jednak od ciebie zawsze trudniej. Myślałeś, że to tak łatwo być dowódcą odpowiedzialnym za innych?
- Na pewno byłbym lepszym od ciebie, Sebastianie. Na koniec i tak wszystkich porzuciłeś. - powiedział Azariel. - Jestem przekonany, że Kain kiedyś powróci. Wówczas nadejdzie czas rozliczenia. Zdrajcy zostaną zniszczeni.
Sebastian zachichotał, jakby jego były podkomendny opowiedział wyborny żart.
- Choć nie lubiłem twej nędznej osoby, potrafiłeś mnie rozśmieszyć. Wierzysz, że Kain powróci? Wierzysz, że nagrodzi lojalnych wobec niego? Wszyscy byli dla niego narzędziami, odrzucał je gdy były mu niepotrzebne. Oszczędzę ci tego rozczarowania i zabiję cię teraz. - obiecał.
- Nie dasz mi rady, Sebastianie. Kiedy obrastałeś w krew i tłuszczyk u Lorda Sarafan, ja hartowałem swe ciało i duch w najgorszych warunkach jakie tylko mógłby spotkać wampir. Moja potęga przwyższa twoją. - odparł złośliwie Azariel.

Sir Martin w międzyczasie zebrał swój oddział i uformował w zwarte kilkuosobowe grupki. Wiedział, że jeden człowiek to zbyt mało dla wampira. Klucz do zwycięstwa krył się w myśleniu strategicznym. Oraz pomocy Sebastiana.


Proszę pisać na PW lub na forum, na GG bywam nieregularnie.

http://oi51.tinypic.com/ela913.jpg

Dance with the devil and sleep with the dead!

Offline

 

#13 2011-10-28 16:37:46

 LordSauron

http://i61.tinypic.com/302wfpl.jpg

633410
Skąd: Barad-Dur
Zarejestrowany: 2009-08-22
Posty: 1032
Punktów :   
Ulubiona rasa: Nieumarli, Mr.krasnoludy
Najmniej lubiana rasa: Istoty lasu/Barbarzyńcy
Jednostka: Rycerz Zagłady/Piek. świder
Tytan: Lord Zagłady Grond
Profesja: Czarodziej

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

Jedziemy dalej. Zapomniałem wrzucić, uzupełniam.

Epizod II. Podróżując w Ciemności cz. II

Widząc upadek swego dowódcy, najemnicy razem z piratami i bandytami rozpłynęli się na wszystkie strony świata jak liście na wietrze. Głośno krzycząc i wzywając na pomoc swych bogów, biegli na oślep, potykając o siebie i przeklinając. Całkowicie stracili serca do walki. Kilku Sarafan już próbowało zacząć pościg, jednak drogę zagrodził im Sir Martin o zaciętym wyrazie twarzy.
- Żadnego pościgu. Nie mamy na to czasu. - warknął głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ależ... Oni uciekają! - wydukał zakłopotany Sarafan.
- Niech biegną. Wampiry nie pozwolą im uciec. Wyłapią ich i zaczną powoli zabijać aż zaczniesz żałować, że matka wydała cię na świat. Spójrz.
Martin wskazał ręką jeden z kierunków ucieczki najemników. Kilka wampirów rzuciło się za nimi w pościg. Chwilę później do uszu rycerzy dotarły bolesne, pełne bólu krzyki, aż włosy na karku im stanęły dęba a zimny pot spłynął po ich twarzach.

Sebastian tymczasem parsknął lekceważąco do Azariela.
- Ostatecznie to jednak ja wyszedłem lepiej. Ty jesteś jedynie pachołkiem. Ja należę do elity. Vorador nigdy nie dopuści cię do siebie. Jesteś słaby, żałosny i słaby. Wie, jak bardzo ubóstwiasz Kaina. Wie też, że gdyby Kain powrócił to wtedy szybko staniesz po stronie swego... Cesarza. Koła polityki mielą nieubłaganie.
- Zatem dlaczego ja zostałem przydzielony do tej misji? - zapytał Azariel.
- Gdyż... Vorador pozbędzie się ciebie raz na zawsze. Jesteś niewygodny, zbyt lojalny wobec Kaina. To go zgubi pewnego dnia.
Azariel błysnął kłami i zasyczał. Rzucił się do ataku. Sebastian przywołał do siebie jakiś miecz. Błysk stali i zderzenie kling.
Rozpętało się piekło.
Formacja Sarafan wytrzymała natarcie. W ruch poszły wyświęcone miecze. Wampirów było mniej, na każdego przypadało trzech Sarafan. To dawało ludziom szanse na zwycięstwo. Sir Martin wspomagany przez elitarnych rycerzy glyphowych walczył z wyprostowanym jak struna krwiopijcą o białych włosach i szaleństwie w oczach. Potrafił posługiwać się telekinezą. Odrzucił od siebie rycerzy, a zaatakował samotnego Martina. Dowódca zasłonił się tarczą, sapnął gdy wampir zawisł na jego tarczy. Zrzucił go na ziemię i pchnął mieczem, licząc że trafi w serce. Wampir przeturlał się i obalił Martina kopniakiem. Gdy ten próbował się podnieść, uderzył falą telekinetyczną. Dowódca poleciał kilka metrów i uderzył mocno w ścianę jednego z kontenerów dostawczych. Ciemne plamy wykwitnęły przed jego oczami, kręgosłup bólem wyraził swój protest. Wampir powoli zbliżał się, zachwycony perspektywą zbliżającej się uczty. Im wyższa ranga, tym smaczniejsza krew. Nachylił się nad szyją ofiary.

Nie docenił go.

Dowódca Sarafan chwycił go za gardło jak w żelaznym imadle. Wampir charknął wściekle, siła uchwytu człowieka całkowicie go zdezorientowała. Poczuł jak zimne ostrze podcięło ścięgna jego nóg. Następnie okaleczono jego dłonie. Mógł tylko patrzeć bezradnie jak miecz zagłębił się w jego sercu. Obrócił się w proch.

Sebastian ciągle jednak walczył z Azarielem. Sługa Lorda Sarafan posługiwał się agresywnym, choć jednocześnie wyrazistym i pełnym pewnej elegancji, stylem prawdziwego łowcy. Azariel jednak był pogrążony w bitewnym szale. Potęga jego ciosów sprawia, że aż trzęsie się ziemia, a szybkość zatrważa. Sebastian patrzył z obrzydzeniem na Bestię ujawniającą się w swym przeciwniku. Sam korzystał z Berserku, serii błyskawicznych, celnych choć wzmacnianych siłą ciosów. Azariel był rzeźnikiem. Lubił zabijać. To było widać w jego zaciekłym stylu walki.

Wymienili wstępne cięcia. I kolejne. Sprawdzali się. Oceniali swoje szanse i analizowali. Azariel rycząc wściekle naparł mocniej na Sebastiana. Zasłona. Odskok. Sługa Lorda Sarafan trzymał przeciwnika na bezpiecznym półdystansie, nie dążył do pełnego zwarcia. Wiedział, że ma czas. Azariel ponownie natarł, ustawił ostrze miecza poziomo by wybebeszyć przeciwnika. Sebastian jednak odepchnął miecz, jakby odganiał muchę. Nie zdołał jednak korzystać z luki. Azariel kopnął go, wampir wykonał śrubę w powietrzu i pewnie opadł na obie nogi. Uniósł miecz wysoko nad głową. Wampir Cabal zrobił tak samo. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, a potem szybko wymienili ciosy. Sebastian zaatakował cięciem niskim, niebezpiecznym. Azariel błyskawicznie opuścił miecz w dół, ale trafił tylko na powietrze. Pęd i ciężar miecza i rzuciły go w dół. Stracił równowagę. Sebastian ciął na odlew by rozpłatać twarz wampira, ale nie trafił. Leżąc na ziemi, Azariel podciął mu nogi. Sebastian sapnął i runął na dół. Legionista Kaina uderzył go pięścią w twarz i szybko wstał. Pobiegł po miecz, chwycił w dłoń i ruszył na Sebastiana, który właśnie wstał. Sarafański wampir rozwarł szpony i chlasnął Azariela po twarzy. Okaleczony krwiopijca zawył wibrująco. Oko zaczęło wypływać ze zniszczonego oczodołu. Ciosy Sebastiana oprócz ran szarpanych, mogły też miażdżyć kości swą siłą. Choć wampiry mogą regenerować zniszczone organy (jak to nieumarli) to jednak zniszczenie sprawia im ból.

Sebastian spojrzał triumfalnie na swego przeciwnika. Teraz już wiele nie pozostało. Azariel nie stawił oporu. Sługa Lorda Sarafan wpadłszy w Berserk zaczął masakrować swego przeciwnika dopóki nie zmienił się w pulsujący korpus pełen okrwawionych strzępów skóry, mięsa i ubrań. Wyłuskał miecz z martwych rąk leżącego niedaleko, zimnego już najemnika z rozstrzaskaną głową. Następnie odciął głowę Azarielowi, kończąc jego żywot.

Rzucił okiem na pobojowisko, pokryte trupami Sarafan, najemników i wampirzych pozostałości. Podszedł do niego Sir Martin, zakrwawiony, posiniaczony i zmęczony. Ciężko stał na nogach.
- Zadanie wykonane, mój panie. Ładunek został zabezpieczony i może zostać przetransportowany do Twierdzy. - zameldował posłusznie.
- Dobrze się spisaliście. Zabierzcie zabitych Sarafan, resztę zostawcie by zgniła. - polecił wampir. Sprawiał wrażenie zamyślonego.
Dowódca rycerzy zasalutował i powrócił do swych żołnierzy. Konwój ruszył i bez żadnych przygód dotarł do Twierdzy jeszcze przed świtem.

Ciał na Nabrzeżu nikt nie ruszał. Robaki i morskie ptaki miały co jeść. Wśród nich znajdowało się ciało kapitana Fargusa.

***

Lord Sarafan powitał ich w Sali Tronowej. Nie krył swej radości, zachowując jednak majestat i godność Wielkiego Mistrza Zakonu.
- Jestem z was dumny. Wszystko co najlepsze oferuje Zakon, znajduje się w was. Nagroda was nie ominie. Wiedzcie, że zadanie jakie wykonaliście, przybliży nas do ostatecznego wyplewienia wampirzej plagi. - powiedział rycerzom.
- Ku chwale Zakonu i Nosgoth, panie! - odkrzyknęli zakonnicy, zasalutowali mechanicznie.
- Dla ciebie też mam słowa uznania, Sebastianie. Raz jeszcze udowodniłeś, że nie popełniłem błędu przyjmując cię pięćdziesiąt lat temu na swe usługi. Nagrodą będzie rozszerzenie twych wpływów. Przyklęknij, mój sługo. - polecił.
Sebastian posłusznie wypełnił polecenie.
- Ja, Lord Sarafan, Opiekun Nosgoth i Przywódca Zakonu Sarafan ogłaszam co następuje: mianuję ciebie, Sebastianie, Strażnikiem Kamienia Nexus. Dopilnujesz przeniesienia go do Dzielnicy Przemysłowej gdy budowa zostanie zakończona. Kolejnym punktem jest przekazanie ci nowego domu. Niedawno w górnym mieście umarł pewien bogaty szlachcic. Nie miał rodziny, a swe dobra oddał Zakonowi. Od teraz to ty będziesz tutaj mieszkał. Rycerze, którzy towarzyszyli w twej misji zostaną twoją strażą przyboczną. Zajmiesz też miejsce u boku mych doradców, będziesz wspierał mnie w rządzeniu Nosgoth, gdyż oprócz władania wielką mocą, dysponujesz też inteligentnym i elastycznym umysłem. Znajdziesz miejsce w Radzie Sarafan. Powstań, Sebastianie, mój wierny sługo.

Sebastian powstał. Poczuł w końcu satysfakcję. Nareszcie zdobył władzę o której tak bardzo marzył. Pod stopami Kaina nigdy nie doszedłby tak daleko. Dostrzegał to wyraźnie. Uśmiechnął się. Nosgoth należało do niego. Kain zaś gnije w Otchłani.

Niech tak pozostanie na wieki.


Proszę pisać na PW lub na forum, na GG bywam nieregularnie.

http://oi51.tinypic.com/ela913.jpg

Dance with the devil and sleep with the dead!

Offline

 

#14 2012-03-07 20:33:17

 LordSauron

http://i61.tinypic.com/302wfpl.jpg

633410
Skąd: Barad-Dur
Zarejestrowany: 2009-08-22
Posty: 1032
Punktów :   
Ulubiona rasa: Nieumarli, Mr.krasnoludy
Najmniej lubiana rasa: Istoty lasu/Barbarzyńcy
Jednostka: Rycerz Zagłady/Piek. świder
Tytan: Lord Zagłady Grond
Profesja: Czarodziej

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

Epizod III. Niespodziewane spotkanie cz. I

Pięć lat później.

Jako członek Rady Sarafan, Sebastian miał znacznie mniej czasu niż kiedyś. Urok polowań został zastąpiony przez popijanie krwi z najlepszych pucharów. Choć krew również była doskonałej jakości, wampirowi brakowało tych emocji jakie towarzyszyły polowaniu. Każdy krwiopijca miał w sobie zaszczepiony instynkt łowcy, wewnętrzną Bestię szukającą okazji by zabić. Taki instynkt posiadał nawet ten, który "odrzucił" swój wampiryzm by przystać do Sarafan. Bardziej prozaicznym powodem było przyzwyczajenie do świeżej krwi z tętnicy szyjnej ofiary, szczególnie łabędziej szyi dziewicy. Sebastian nie zawsze był pewny tego ostatniego, ale ostatecznie to nie miało wielkiego znaczenia oprócz subtelnej nuty słodkości.

Sebastian preferował krew półwytrawną. Wstrząśniętą strachem, niezmieszaną widokiem kłów.

Zgodnie z rozkazami, dopilnował przenosin Kamienia Nexus na wyznaczone wcześniej miejsce w Dzielnicy Przemysłowej. Nie nastręczyło to wiele wysiłku, Cabal po ostatnich klęskach pochowało się do najgłębszych dziur i nawet starania najlepszych informatorów nie umożliwiły Zakonowi odkrycia zamiarów lub kryjówki ruchu oporu. Powoli zaczęto się zastanawiać, czy nie opuścili Meridian. To było jednak niemożliwe, zauważono by tak wzmożoną aktywność wampirów. Lord Sarafan wydał cichy rozkaz oczekiwania i wzmożonej czujności. Glyphwrights nieustannie zajmowali się rozwojem i usprawnianiem sieci Glyphów w Meridian. Poziom bezpieczeństwa wzrósł zauważalnie, co przyniosło stabilizację miastu.

Przenosiny Kamienia Nexus ograniczyły się do zwykłej papierkowej roboty. Szczęśliwie Sebastian odebrał za ludzkiego życia odpowiednie wykształcenie, więc przedsiębiorczość nie stanowiła dla niego większego problemu. Po dopilnowaniu tej sprawy, wampir mógł zwrócić się ku kolejnym zadaniom nie cierpiącym zwłoki.

Jako członek Zakonnej Rady Sarafan (której podlegała Miejska Rada Meridian), Sebastian często zabierał głos w sprawach dotyczących miasta lub okolic. Bardzo podobało mu się to zajęcie, w końcu był drugim po Lordzie Sarafan członkiem Rady. Zabawnym było dla niego oglądanie podległych rajców miejskich z wypchanym trzosem monet, pragnących załatwić ważny interes. Jednym pomagał, drugich nakazywał wtrącić do lochu za łamanie sarafańskiego prawa. Nie interesowało go, co dalej się z nimi działo. Uchwalane ustawy dobrze wpłynęły na rozwój miasta - przede wszystkim nastąpił wielki rozwój przemysłu wspomagany magią Glyphów oraz rozwój handlu morskiego z oddaloną kilkanaście mil morskich Wyspą Moonshade oraz morsko-lądowy handel z Freeport. Rozbudowano antywampirzy aparat policyjny, całkowicie nieprzekupny przez co wiele razy udowodnił swoją skuteczność.

Wracając do spraw obecnych. Pewnego razu, Sebastian dostał polecenie udania się do Wiecznego Więzienia w celu rozmówienia się z władzami tej instytucji. Lord Sarafan pragnął wzrostu efektywności resocjalizacji osadzonych przestępców, których w ostatnich latach zaczęło przybywać. Przekazał Sebastianowi specjalne dyrektywy postępowania i wysłał do Atriusa, naczelnika placówki.

Sebastian wziął ze sobą trzech Sarafan ze swej straży przybocznej, w tym Sir Martina. Rycerz przez te kilka lat nie zmienił się specjalnie. Awansowany na Lorda Inkwizytora, zakonnik oprócz poważniejszego i bardziej rozważnego wyrazu twarzy, nosił też krótką brodę, przez co wyglądał na bardziej doświadczonego rycerza. Kogoś z kim należy się liczyć. Pozostała dwójka to byli wielcy rycerze Sarafan, ubrani w charakterystyczną zbroję i wielkie dwuręczne topory. Obaj mieli ogolone głowy, zgodnie z przyjętą regułą czystości.

Ich podróż zaczęła się na Nabrzeżu, gdzie czekał na nich statek transportowy mający ich przewieźć do Wiecznego Więzienia. Oczywiście to nie była byle krypa, lecz galeon napędzany energią Glyphów i wiatru jednocześnie. Nadawało mu to sporą prędość. Załoga liczyła sobie dwustu ludzi, na każdej burcie stało po dwadzieścia dział. Doliczając po pięć na rufie i dziobie, okręt liczył sobie pięćdziesiąt dział. Nazywał się "Postrach Krakena". Podróż zajęła kilka dni, wypełnionych nudą gdyż nie było nic czym mógłby się zająć Sebastian. Jako wampir, większość czasu wolał spędzać w swej kajucie by unikać kontaktu z wodą. Czasami jednak, gdy Południowe Morze było spokojne, lubił wyjść i popatrzeć na spokojnie płynące fale. Wiedział, że nigdy więcej nie będzie w stanie ich dotknąć. Mimo tylu lat, jego pasja i miłość do morza nie zaniknęła. Urodzony w szlacheckiej posiadłości położonej nad Jeziorem Łez, które uchodziło do morza, Sebastian od dzieciństwa był oswojony z wodą. Przemiana zmieniła go, teraz zaczęły nawracać do niego wspomnienia. Gdy trwała podróż, wampir W końcu przyzwyczaił się do nowych warunków, spędzając większość czasu na nostaligicznej obserwacji tego, co utracił. Chował się tylko, gdy nadchodził sztorm.

Eskorta Sebastiana spędzała czas na rozmowach z załogą i zapoznawaniem się z jej codziennym życiem. Uczyli się marynarskich zadań, pojęć i poleceń. Sir Martin jak zawsze wychodził z założenia: wszystko może się w życiu przydać. A nawet jak się nie przyda, to przynajmniej mam zajęcie. Szkoda życia na leżenie pokotem.

Bez żadnych przygód dotarli do podnóża Wiecznego Więzienia. Znajdował się tam niewielki port, "Postrach Krakena" jakoś zdołał tam zacumować. Kapitan statku obiecał, że zaczeka na powrót Sebastiana. Wampir wszedł do środka, gdzie już czekało na niego powitanie. To sam Atrius z kilkoma Strażnikami pofatygowali się, by osobiście go przywitać.

Strażnicy wyglądali w niemożliwy do pomylenia z kimś innym sposób. Nosili długie, ciemne płaszcze z kapturami, szare zbroje płytowe i stożkowate hełmy. Rysy ich twarzy były ukryte w całunie ciemności. Najbardziej rozpoznawalnym elementem były świecące fosforyzującą zielenią oczy. Nosili też swój atrybut: długie kosy, gdyż byli Żniwiarzami Dusz. Każdy z nich unosił się lekko w powietrzu, wszyscy milczeli.

Ich przywódca, Atrius, był Strażnikiem tak jak i oni. Wyróżniał się z tłumu tym, że był wyższy, masywniejszy i nosił karmazynowy płaszcz spięty niebieską broszą z wybitym symbolem klepsydry. Oczy miał takie same jak inni, ale świecące się bardziej intensywnie, wręcz wwiercające się w duszę. Sarafanie mimowolnie zadrżeli na ten widok. Sebastian zachował spokój.

Wampir uścisnął zimną rękę Atriusa.
- Jesteśmy zaszczyceni gościć tak ważną personę w naszym przybytku. - odezwał się nadzorca.
- Cieszę się, że nasze drogi znowu się spotkały. - odparł Sebastian. - Przybyłem jednak tutaj również w interesach nie cierpiących zwłoki.
Atrius westchnął zrezygnowany.
- Jak zawsze przechodzisz do rzeczy. Śpieszy ci się? Tutaj czas stoi w miejscu, a sekunda staje się wiecznością. Na razie wejdziemy do środka, a kiedy powrócisz, odkryjesz że minęły ledwie minuty. Poprowadzę, przez ostatnie pięćdziesiąt pięć lat powierzchniowych wiele się tutaj zmieniło. Z pewnością zechcesz poznać szczegóły.
Sebastian uśmiechnął się dyplomatycznie.
- Z przyjemnością, gospodarzu. Mechanizmy od pewnego czasu zaczęły budzić we mnie zainteresowanie i chętnie zapoznam się z nimi bliżej. Prowadź. - rzekł wampir.

Strażnicy poprowadzili swych gości wzdłuż długiego korytarza. Wszystko wyglądało tutaj surowo, zimno lecz nie odpychająco. Na ścianach rozwieszono liczne zegary i inne mechanizmy służące pomiarom mijającego czasu. Niektórych Sebastian w ogóle nie widział na oczu. Co chwili rozbrzmiewał dźwięk dzwonków, kołatania, stukania gdy zegary wybijały kolejne godziny. Każdy chodził inaczej. Korytarz nie miał żadnych odgałęzień, Sebastian nie widział tego co było dalej, gdyż z przodu jak i z tyłu majaczyła nieprzenikniona czerń. Kolejne przedmioty znikały w mroku. Wampir zaczął się zastanawiać, czy nie dreptają w miejscu.
- Wyczuwam wasze zakłopotanie, Sarafanie. - odezwał się Atrius- To moment przejścia pomiędzy światem zewnętrznym a Więzieniem. Nieprzyjemne wrażenia po chwili znikną.
Atrius nagle parsknął śmiechem. Jego usta na chwilę stały się widoczne. Były ludzkie.
- A teraz spróbujmy zdefiniować pojęcie chwili. To jakieś miejsce w ramach czasu... Czas, czas, czas. Tutaj jest cała wieczność. Wystarczy wyciągnąć rękę, a poczujesz jej ulotny dotyk. Przepływa wokół ciebie, zmienia cię. Dostosowuje do swych warunków. Jesteś jej niewolnikiem.

Sarafanie patrzyli na Strażnika spojrzeniem będącym kombinacją zdziwienia jak i fascynacji. Spokojny ton głosu Atriusa uspokajał ich, sprawiał że zapominali o wszystkim. Pogrążyli się w opowiadaniach Strażnika.

W ten sposób powoli zmierzali do celu, powoli mijając kolejne miejsca. W każdym można było znaleźć coś niepowtarzalnego, czego już nie ma, a jednak znalazło się w tym zbiorze. Niektórzy Strażnicy byli kolekcjonerami, zbierali pamiątki dni minionych i umieszczali w specjalnie przystosowanych gablotach.

Sarafanie i Strażnicy dotarli do wewnętrznej części Wiecznego Więzienia. Tam nastąpiło zderzenie z bardziej okrutną rzeczywistością. Przed ich oczami przeszła niezgrabna, łysa kobieta w białym fartuchu. Snuła się po całym korytarzu, całkowicie nieświadoma tego, co się dzieje. Coś mamrotała do siebie, jednak Sebastian nie zrozumiał nic z tych nieartykułowanych pomruków.

Nic dziwnego, skoro jej usta były zaszyte. Oczy spotkał ten sam los. Jednak nawet mając uszy, nie mogła wyczuć obecności gości. Żyła całkowicie zanurzona we własnym świecie widm i koszmarów z którego nigdy już nie miała się wydostać.
- To chyba pacjent numer B325, mistrzu Atriusie. - powiedział jeden ze Strażników.
- Ciekawe. To nie jest jej skrzydło. - odpowiedział zamyślony nadzorca. - Trzeba wezwać kogoś, by ją przeniósł. To jest skrzydło D.
- Na szczęście nie stanowi żadnego zagrożenia. Strażnicy tej sekcji już są w drodze. - zameldował drugi Strażnik towarzyszący Atriusowi.
Mistrz pokiwał głową i ruszyli dalej.

Sebastian miał teraz szansę zobaczyć Wieczne Więzienie również od środka. Jego ostatnia wizyta ograniczała się ledwie do przetransportowania kilku ważnych więźniów, z których Lord Sarafan już nie miał pożytku. Poznał wtedy Atriusa. To było dwadzieścia lat temu. Dziwnym dla niego było, że nadzorca tej instytucji znał jego charakter i przyzwyczajenia choć spotkali się tak dawno temu do tego tak krótko.

Rozmyślania przerywały mu widoki więźniów podobnie okaleczonych jak spotkana wcześniej kobieta. Byli tam również męźczyźni, a w niektórych dolnych salach spotykał również białe, przerośnięte pająki. Bez wątpienia demonicznego pochodzenia. Jak się dowiedział od Strażników, te pająki pojawiają się w nieużytkowanych częściach Więzienia, ciężko je wyplenić, ale z drugiej strony są skuteczne przeciw intruzom i zagubionym więźniom. Sebastian wolał nie wiedzieć, co te pająki robią tym "zagubionym".

Nagle do jego uszu dotarł hałas. Krzyki, stęknięcia i odgłosy uderzeń mieszały się z komendami Strażników i tupotem stóp przerażonych więźniów. Sarafanie pobiegli, by sprawdzić co się dzieje. Dźwięk dochodził zza rogu jednego z korytarzy. Sebastian wyskoczył pierwszy, po czym ze zdziwieniem stwierdził że w jego kierunku leci zakrwawiony korpus więźnia. Wampir warknął i nadludzko szybko uskoczył przed makabrycznym pociskiem. Korpus uderzył w ścianę gdzie pękł na kawałki. Krew rozprysła na powierzchni tworząc artystyczny wzór krwawej róży.

Naprzeciw Sebastiana, znajdował się dziwaczny stwór siejący śmierć wokół zgromadzonych więźniów. Warczał, gulgotał i wydawał dzikie wrzaski od których włosy stawały dęba. Potwór był straszliwie okaleczony. Oprócz długich uszu i krótkich rudych włosów, jego twarz była całkowicie zakrwawiona. Sine, podkrążone oczy kryły w sobie czarne, płonące źrenice w żółtych tęczówkach. Paszcza bestii była rozwarta do granic możliwości. W jamie gębowej kryły się kawałki mięsa ściekające krwią jak również uzębienie z wydłużonymi kłami. To był wampir. Innym detalem przykuwającym jego uwagę były widoczne wnętrzności brzucha. Nie wiadomo jakim cudem jelita krwiopijcy trzymały się w miejscu. Na plecach nosił ogromny kocioł buchający kłębami ognia i dymu. Właśnie masakrował swe ofiary przy użyciu zakrzywionych szponów rąk i nóg.
- Świeże mięso! Dajcie mój przydział! Tysiąc czterysta uncji! - ryczał dziko. - Nie dostałem! Zatem wezmę sam!

Atrius warknął wściekle.
- Magnus. Znowu wymknął się spod kontroli.
- Musimy go powstrzymać, mój panie! - zawołał Strażnik. - Potrzebujemy wsparcia!

Sebastian stanął jak wryty. Magnus. Zatem tak skończył największy sługa Kaina zaraz po tym głupcu Azarielu. Ten drugi był jednak słaby, zaś Magnus... Podobno był potężniejszy od samego Kaina, jednak nigdy nie pomyślał o zdradzie. Gdy jednak zniknął podczas bitwy pod Meridian, jego los stanął pod znakiem zapytania. Zatem tutaj trafił... Tylko: jak? Przez głowę Sebastiana przeleciało tysiąc możliwych odpowiedzi. Szybko jednak przestał myśleć o czymkolwiek.

Oszalały wampir zaszarżował prosto na niego.


-----------------

Epizod III. Niespodziewane spotkanie cz. II

Sebastian zniknął z drogi Magnusa, błękitny płaszcz sługi Lorda Sarafan zawirował w powietrzu. Z jednego z wielu licznych korytarzy odchodzących no innych części Więzienia, wyłoniło się kilku Strażników. Wznieśli swe kosy do góry w ostrzegawczym geście, przyjmując pozycje bojowe.

- Ty! Dosyć tego! Nie wolno ci tu przebywać i mordować współwięźniów! - krzyknął jeden z nich.

Wampir mlasnął głośno i spojrzał dziwnie na Strażnika. W jego żółtych ślepiach rozbłysło szaleństwo i dzika radość, euforia rzezi.

- Nie dano mi wyboru! Mam ustalony przydział! Więzień też ma prawo do życia, wy o tym zapomnieliście, tak jak te kamienie zimne a teraz krwią splamione! - ryknął, po chwili jednak uśmiechnął się przebiegle. - Smutna przed wami przyszłość. Wywróżę ją z waszych wnętrzności!

Wampir wparował prosto w grupę Strażników. Dopadł tego, który przemawiał wcześniej do niego. Nadzorca krzyknął, potem zawył gdy wampir szybkim ruchem rozpruł jego gardło. Nie czekając aż się wykrwawi, Magnus rzucił się na kolejnego. Lawirował pomiędzy ostrzami, chichotając obłąkańczo. Musiał jednak przyjąć na siebie sporo cięć, nie dbał jednak o to. Jego wytrzymałość i zdolność do regeneracji były niespotykane nawet u wampirów. Jedynie najbardziej poważne rany wymagały dłuższego czasu do zabliźnienia. Świadom swej siły, Magnus nie potrzebował finezji i ostrożności do zmiażdżenia swych wrogów. Szalejąc w amoku, był niemal niepowstrzymany.

Kolejny Strażnik stracił życie. Potem następny. Zginęli tak samo szybko i boleśnie. Pozostała przy życiu trójka nadzorców w niemej zgodzie postanowiła podać tyły. Magnus warknął wściekle, gdyż nie lubił gdy ofiary wymykały się z jego sideł. Zaraz jednak przybrał minę, jakby go olśniło. Zachichotał i mlasnął.
- Nie lubię gdy surowe mięso ucieka. Musi być usmażone! Płoń mój przydziale, płoń!

Magnus zgiął się wpół, jakby go coś zabolało, kurczowo zaciskając pięści przy piersiach. Wyprostował się, wyciągnął ręce przed siebie, składając je ze sobą w nadgarstkach i tworząc kształt półkuli. Skumulowana energia rozbłysła kolorem ognia, a Strażnik który znajdował się najbardziej z tyłu, nagle uniósł się do góry. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku, gdy w mgnieniu oka został spopielony. Wszyscy wyczuli w swych umysłach głos, jakby odległy jęk setek dusz.
Zwęglone ciało uderzyło o ziemię. Magnus zawył i ponownie rzucił się na więźniów.
- Chyba zbyt dużo ognia, jest zbyt suche! Krwi!

Wszyscy nagle zdali sobie sprawę, że od ataku Magnusa do ucieczki Strażników minął ledwie moment. Zagrożenie jednak nie minęło.
- Zróbcie coś! Rządzicie tu, czy nie? - warknął Sebastian. - Kiedy tylko skończy z tymi głupcami, weźmie się za nas!
- Jakby to było takie proste, wampirze, to już dawno byśmy zajęli się tą sprawą. - odpowiedział Atrius. - Woda mu szkodzi, a niedaleko stąd znajduje się Centralny Odpływ Wiecznego Więzienia, jedno z najważniejszych pomieszczeń zakładu. Zbiornik wodny jest zakratowany i zabezpieczony. Jest jednak mechanizm... Dźwignia, zainstalowana na wyższym piętrze, na które dostaniemy się windą. Wystarczy pociągnąć za dźwignię, wtedy krata podniesie się do góry. Gdybyśmy zdołali zrzucić Magnusa do otwartej toni wodnej, zostałby unieszkodliwiony. Nieważne jak bardzo jesteś potężnym, zawsze będzie cię krępować swe pochodzenie. Takie są wyroki czasu. - wyjaśnił mistrz. - Czym jesteś, tym pozostaniesz.

Na przód wysunął się Sir Martin razem ze swymi Sarafanami. Zasalutowali swym przełożonym. Dowódca wysunął się o krok do przodu, jego podkomendni pozostali z tyłu, niespuszczając wzroku z Magnusa, który przecierał kolejne krwawe ścieżki w ciałach ofiar. 
- Jesteśmy Strażą Przyboczną Lorda Sebastiana, my zwabimy Magnusa w pułapkę. - rzekł dobitnie. - Jeżeli to jest jedyna metoda, my to zrobimy. Ten potwór musi ugiąć się przed potęgą Zakonu, który my tutaj reprezentujemy. Nie poddamy się bez walki. 

Sebastian pokiwał głową przecząco.
- Nie będę was narażał. Nie macie najmniejszej szansy w walce z nim. Ja się tym zajmę. Jestem wystarczająco potężny, by przetrwać jego ataki na tyle, żeby wykorzystać słabośc Magnusa przeciwko jemu samemu . - odparł. - Dziękuję jednak za waszą ofiarność, choć to gest bezsensowny i absolutnie marnotrawiący środki. Trzeba tutaj kogoś więcej... Mnie.
- Myślę jednak, że możemy coś zrobić. - odpowiedział rezolutnie rycerz. - Lord Sebastian zwabi Magnusa w pułapkę. Tam będę czekał ze swoimi Sarafanami. Wtedy zwiążemy więźnia walką, a Lord Sebastian i Pan Atrius dokończą dzieła. Pociągnijcie za dźwignię, a krata zostanie podniesiona a Magnus wpadnie prosto do wody. Będziemy w stanie zrobić choć tyle!
Sebastian uśmiechnął się dumnie.
- Widzisz, Atriusie? Moja Straż reprezentuje ideał Zakonu Sarafan. Przystąpmy do dzieła i skończmy z tym.

***

Oszalały Magnus dostrzegł Sebastiana dopiero, gdy ten ostatni znalazł się naprawdę blisko. Odwrócił się i spojrzał na niego dziwnie. Jego płonące oczy były pokryte mgłą, która zniszczyła wspomnienia Magnusa. Nie znał siebie.
- Czy cię znam? Jesteś mną, tak jak byłem wcześniej tobą? Wielu wrogów, czy jesteśmy podobni? Jesteś drugi tak jak niegdyś ja? A może pierwszy? Wiele zmian, nic nie pozostało. Tylko ból... Poczuj mój ból! - krzyknął Magnus.

Sebastian odwrócił się i pognał w przeciwnym kierunku. Słyszał jak więzien rzucił się za nim w pościg. Przebiegali przez kolejne korytarze, w biegu nieskończoności. Natura Wiecznego Więzienia dała o sobie znać, gdy wszystko na przemian stawało w miejscu i ruszało w najmniej spodziewanych momentach. Biegli nieprzerwanie, jakby pragnąc dogonić stracony czas. Kolejne przejścia, bramy i korytarze migały, a potem przemijały. Choć Sebastian zapamiętał drogę, to przez efekty czasowe musiał w pewnym momencie pomylić drogę. Powinien już dawno być na miejscu. Teraz zaś pozostał w obcym sobie miejscu, uciekając przed przeciwnikiem ze swojej przeszłości. Którego zdradził, tak jak całą resztę. Nie uniknęła mu ironia tej sytuacji. Nieświadomy Magnus dostał szansę na zemstę. Sebastian zaś miał wrażenie jakby znalazł się wewnątrz koszmaru, z którego nie ma ucieczki. 

Przełom nastąpił gdy Magnus wyskoczył wysoko w górę i uderzył pięścią w ziemię. Fala uderzeniowa przeszła wzdłuż korytarza, druzgocąc podłogę i zasypując dalsze przejście przez naruszenie konstrukcji fundamentów. Sebastian uniknął fali, ale nie mógł nigdzie uciec. Musiał przebić się przez Magnusa.
- Mięso stoi, nie ucieknie. Jest inne, nieznane, dawno nie widziane. Zapomniałem smaku? Skosztuję! - zawołał triumfalnie szaleniec. 

Sebastian natarł na Magnusa, połączyli się w wirze cięć, bloków i kontr. Walczyli szponami, nie mając żadnej broni. Magnus mimo braku finezji był bardzo szybki i zwinny. Sebastian wyrównywał braki siłowe wyćwiczonymi ruchami szermierza stosując taktykę "przeczekania" przeciwnika. Czekał, aż w swym szale zacznie popełniać błędy. Domyślał się, że Magnus ma ogromny zasób sił, ale z bezbłędnością różnie bywa. Sebastian wykonał salto w tyłu, uciekając przed wściekłym chlaśnięciem wampira, niczym atakiem jadowitej kobry. Magnus użył decydującej mocy, by spopielić wampira. Ponownie wzniósł dłonie, a Sebastian skrzyżował swe ręce na piersiach, zbierając wszystkie swe siły. Poczuł przeraźliwe gorąco, gdy jego moc Odparcia pozwoliła mu w pewnym stopniu pochłonąć ciepło. Jednak nie do końca. Na jego dłoniach pojawiły się bąble, a twarz zapiekła żywym ogniem. Krzyknął boleśnie, ledwo powstrzymując się od zwierzęcego skowytu, gdy gorąco dotknęło innych części jego ciała, zatrząsł się i zacisnął zęby z przenikającego bólu, który chciał rozerwać go od wewnątrz.

Musiał uciekać. Wiedział, że nie przeżyje drugiego ataku. Mroczny Dar wyczerpał Magnusa, był nieprzygotowany na fakt, że ofiara przeżyła. Sebastian resztkami sił dopadł wampira, szybkimi ruchami rozdarł jego wnętrzności i kopnął w twarz. Magnus bez żadnego jęku uderzył o ścianę. Odbił się od niej i runął pokotem na podłogę korytarza. Pod jego ciałem zaczęła szybko powstawać kałuża krwi i strzępów wnętrzności. Sługa Lorda Sarafan rzucił się do ucieczki, ale więzień zdążył powstać całkiem szybko jak na kogoś, kto odniósł tak potworną ranę i ruszyć w pościg. Kroki jednak stawiał wolniejsze i ostrożniejsze niż wcześniej.

Tym razem Sebastian bez żadnych komplikacji dotarł tam gdzie chciał. Wybiegł z przejścia dysząc ciężko. Poczuł mdłości, świat zakręcił się w głowie wampira, który zatoczył się i upadł na ziemię. Zaraz za nim wypadł jego prześladowca. Z głośnym rechotem przeciął szponami znajdujący się obok przewód energii Glyphowej. Odpowiadał za oświetlenie. Zapadła złowieszcza ciemność, którą rozświetlała jedynie zbroja Sir Martina, niczym ostatnia latarnia pożerana przez mrok. Sarafańska Straż Przyboczna ruszyła do obrony swego zwierzchnika. Sir Martin i dwóch wielkich rycerzy Sarafan z okrzykiem bojowym wpadło na rozwścieczonego Magnusa. Szybko zostali zepchnięci do defensywy, ale wciąż godnym podziwu był fakt, że byli w stanie stawić opór. Porozumiewali się bez słów, osłaniali swe boki w czasie bloków i kontr. Magnus nie był w stanie znaleźć żadnej luki, a taranowanie również nie wchodziło w grę. Sarafanie byli zbyt ciężcy w swych zbrojach.

Znajdowali się w imponująco wielkim pomieszczeniu, a konkretnie: Centralnym Odpływie Wiecznego Więzienia. Zamiast normalnej podłogi znajdowała się tu ogromna krata, którą można było podnieść mechanizmem uruchamianym przez dźwignię umieszczoną na wyższym piętrze. By się tam dostać, trzeba było użyć windy zasilanej mocą Glyphów. Atrius i jego Strażnicy już uruchomili ów mechanizm (który był zasilany innym połączeniem). Sarafanie spychani do tyłu, byli zagrożeni wpadnięciem do wirującej kipieli, ogromnego wiru, wciągającego swe ofiary wgłąb. Atrius osobiście zeskoczył na dół za plecami Magnusa. Wampir szybko zwrócił się w jego stronę i natarł wściekle. Uwolnieni Sarafanie szybko się wycofali do Sebastiana, który ciągle nie mógł pozbierać się po Immolacji Magnusa. Prawa ręka Lorda Sarafan ze zdziwieniem stwierdził, że z wirującej otchłani ulatniał się jasnozielony opar rozchodzący się po całym pomieszczeniu. Zauważył, że wszystko w zetknięciu z gazem nabierało fosforyzujących właściwości. Wszechogarniająca ciemność częściowo ustąpiła miejsca, co ludzcy rycerze przyjęli z ulgą.   

Tak jak można było oczekiwać, Atrius wykorzystywał czas do walki. Mógł lekko naginać przestrzeń czasu, by łatwiej uniknąć cięcia lub szybciej wyprowadzić miażdzący atak. Bez wątpienia to był potężny dar, jednak Magnus zdawał się w pewnym stopniu przewidywać działania Atriusa, gdyż toczyli walkę na bardzo wyrównanym poziomie. Podobno szaleńcy mają własny "głos" który doradza im co lepiej zrobić, niezależnie od okoliczności czy siły z którą trzeba walczyć. Kto wie, czy nie ma w tym ziarna prawdy?

Atrius postawił wszystko na jedną kartę i wykonał skok nad głową Magnusa i wirującą kipielą. Rozwścieczony wampir skoczył za nim, ale emocje go zawiodły. Spróbował ostatnim podrygiem kończyn dosięgnąć drugiej strony, ale nie zdołał. Z głośnym krzykiem wpadł do wody. Wyjąc i zawodząc, jego ciało syczało gdy woda spalała Magnusa. Stopniowo jednak krzyk ucichł. Skończyło się.

Sebastian zakasłał głośno. Jeden z bąbli pęknął, a fala bólu rozeszła się po całym ciele. Dokładniejszy rzut oka dowodził martwicy skóry. Oczywiście jako wampir był martwy już wcześniej, ale takie rany leczą się wyjątkowo wolno. Pewnie minie parę miesięcy zanim powróci do pełni swych sił. Sarafanie pomogli mu wstać, choć Sebastian starał się jak najmniej korzystać z ich pomocy. Szlachecka duma wciąż nie pozwalała mu na nadmierne okazywanie słabości, choćby tak oczywistej jak w tej chwili.

Atrius stał cały czas w tym samym miejscu, w którym wylądował po swym ryzykownym skoku. Sebastian odprowadzany przez Sarafan kazał im się zatrzymać, a sam spojrzał na Nadzorcę Więzienia w lekko kpiący sposób.
- Wygląda na to, że muszę skrócić tu swoją wizytę. Lord Sarafan pragnie byście zwiększyli swoją skuteczność w resocjalizacji osadzonych przestępców. Chciałem radzić, byście zrobili to szybko. Dzisiaj... Zróbcie to natychmiast. Odpowiadasz za to, Mistrzu Atriusie. Lord Sarafan nie będzie zadowolony, jeśli podobny incydent powtórzy się w przyszłości.
- Wszystko jest dla mnie zrozumiałe. - odparł chłodno Atrius. - Protekcja Lorda Sarafan jest dla nas zbyt ważna, by tak po prostu z niej zrezygnować. Nowe zarządzenia wkrótce wejdą w życie. Od siebie zaś życzę powrotu do zdrowia w jak najszybszym... Czasie.


***
- Zatem sytuacja znowu jest pod kontrolą? - zapytał Lord Sarafan. - Nie będzie potrzeby, bym musiał dopilnować tego osobiście?
- Wyraziłem twą prośbę niezwykle wyraźnie i rzeczowo mój panie. - odparł Sebastian. - Liczę, że dla ich własnego dobra, zrobią to co trzeba. Zdobyte doświadczenie pozwoli podjąć im właściwe decyzje. Nie potrzebujemy destabilizacji w tym rejonie, nasza władza musi być silna i pewna. Tak jak rozkazałeś : żadnej litości dla tych, co stają przeciw nam.
- Dosyć o tym, zadanie zostało wykonane, nie ma potrzeby już do tego wracać. Przynajmniej na razie. - zakończył wyraźnie znudzony Wielki Mistrz. - Zainteresowało cię jednak coś innego prawda? Wyczułem to w twym głosie. Coś, co poznałeś, a pochodzi z twej przeszłości. Pytaj, jeśliś ciekaw. Odpowiem, jak będę w stanie.

Sebastian chrząknął niepewnie, wyglądał jakby się wahał. W końcu jednak zadał swe pytanie.
- W Wiecznym Więzieniu spotkałem wampira. Znałem go jako Magnusa, był czempionem Kaina. Podobno był od niego potężniejszy, a jednak pozostawał lojalny. Zniknął w początkowej fazie bitwy pod Meridian. Jak mógł się znaleźć w takim miejscu jak Wieczne Więzienie. - zapytał Sebastian.

Lord Sarafan powstał ze swego tronu, zbliżył się do wampira i spojrzał mu prosto w oczy.
- Gdyż to ja go pokonałem i tam wtrąciłem. - powiedział Lord z przebiegłym uśmiechem. - Nie był wcale potężniejszy od Kaina. Walczyłem z obojgiem i to właśnie Dziedzic Głupoty był bardziej niebezpieczny. Cóż, przegrał i tak. Vae Victus, jak to lubił mawiać. Muszę przyznać, że spodobała mi się ta kwestia. Jedyna mądra rzecz, jaką kiedykolwiek wymyślił.   
- Jak doszło do waszego spotkania? - zapytał Sebastian, wyraźnie zaintrygowany.
- "Czempion" Kaina wpadł do obozu, prawiąc jakieś patetyczne hasła o końcu ery Sarafan i nadejściu ery Kaina. Wyrżnął samotnie wszystkich mych strażników, co było imponującym wyczynem. Zaproponowałem mu służbę w mej armii. On jednak zaprzeczył, splunął na moje buty i zadeklarował wierność swemu... Cesarzowi. - Lord Sarafan nie krył pogardy wobec pokonanego Kaina. - Zaatakował mnie. Muszę przyznać, walczył dobrze a jego Mroczny Dar Immolacji miał ogromny potencjał. Cóż jednak z tego, gdy ja byłem od niego dalece bardziej rozsądny i doświadczony. Pokonałem go intelektem. Przełamałem jego psychiczną obronę, pomieszałem mu zmysły i zmiażdżyłem osobowość. Gdy odesłałem go do Więzienia, był śliniącym się katatonikiem z objawami zaawansowanego rozdwojenia jaźni... Przypuszczałem, że na całą wieczność... Widać trochę się pozbierał od tego czasu, nie doceniłem go. Nigdy mnie nie przestanie zadziwiać zdolność wampirzej regeneracji, choć sam potrafię się szybko uzdrowić.

Sebastian pokiwał głową w zamyśleniu, analizując otrzymane informacje. Wyglądał na usatysfakcjonowanego. I na poparzonego. Chodził z trudem, czasem cicho syknął z bólu. Potrzebował sporo czasu i najlepszej medycyny by dojść do siebie. Lord Sarafan był jednak zadowolony, że jego sługa, choć nie tak potężny jak Magnus, wciąż dysponował sporą mocą, którą mógł dalej w sobie rozwijać, a miał też inne talenty do dyspozycji. Pozostała ostatnia kwestia.
- Wszystko idzie zgodnie z moim planem. Niedługo zobaczysz pierwsze owoce tego, co udało nam się stworzyć. To było pracowite pięćdziesiąt lat, a przecież to do nas należy Nosgoth i jego przyszłość. Ostateczny czas nadchodzi!

Sebastian skrzywił się jakby zjadł cytrynę. Już obrzydło mu słowo "czas" i wszystkie słowa z nim związane.   

***

- Znaleźliśmy go w Bloku Kanalizacyjnym D, mistrzu Atriusie. - zameldował Strażnik, z wyglądu i głosu taki sam jak reszta. Oni nigdy nie wyróżniali się niczym, choć w walce byli śmiertelnie niebezpieczni. - Wyłamał kraty, a potem wypełzł na zewnątrz. Leżał bez życia. Przynajmniej tak myśleliśmy, kiedy wystrzelił jak sprężyna i zabił Strażnika Valdisa.

Z cienia wyłonił się sam Naczelnik Więzienia.
- Imponujące. Skąd znalazł w sobie dośc sił, by przetrwać coś takiego? To przeczy jego naturze... Co się stało dalej? - Atrius wyglądał na wyraźnie zaaferowanego całą sprawą. - Mów wszystko, co wiesz. Szybko!
- Nie daliśmy mu szansy na zrobienie czegoś więcej, mój panie. Zaatakowaliśmy we czwórkę w doskonałej koordynacji. Nie stawił wielkiego oporu, organizm był całkowicie wyniszczony. Schwytaliśmy go, zawiązaliśmy Wiążącym Sznurem i zanieśliśmy do Celi Operacji Badawczych. Nawet on nie jest w stanie zniszczyć Wiążącego Sznura. Szczególnie w takim stanie.

Atrius bez słowa udał się za Strażnikiem do wymienionego oddziału. Dotarli tam bardzo szybko. Ukazał im się dość makabryczny widok. Miejsce przypominało wielką salę operacyjną, ale zdecydowanie mniej sterylną i czystą. Podłoga, sufit, ściany. Wszystko czerwone od krwi. W wielkich metalowych kubłach znajdowały się odpady: zużyte narzędzia, zbędne wnętrzności. Prowadzono tutaj badania nad ciekawszymi osobnikami. Tam też "usprawniono" Magnusa. Teraz postanowiono go dokładniej zbadać. Częściowa odporność na wodę była głównym obiektem zainteresowania całego Więzienia.

Wampir został położony na operacyjnym stole, plamy zakrzepłej krwi szybko zostały pokryte świeżą posoką i ropą wypływającą z okrwawionego, w wielu miejscach wypalonego przez wodę ciała Magnusa. Sam pacjent był pogrążony w śpiączce. Wyglądał na całkowicie martwego, wszyscy jednak wiedzieli że odzyska siły, gdyby tylko dać mu szansę. Atrius pochylił się nad Magnusem.
- Wygląda na to, że jesteś kimś więcej niż tylko szaleńcem. Twój los jest zakryty przez mgłę czasu. Symbol nieskończoności daje wskazówkę... Twoja rola jeszcze nie została wypełniona. Przyjdzie twój czas, jednak nie teraz....


Proszę pisać na PW lub na forum, na GG bywam nieregularnie.

http://oi51.tinypic.com/ela913.jpg

Dance with the devil and sleep with the dead!

Offline

 

#15 2012-03-07 20:34:29

 LordSauron

http://i61.tinypic.com/302wfpl.jpg

633410
Skąd: Barad-Dur
Zarejestrowany: 2009-08-22
Posty: 1032
Punktów :   
Ulubiona rasa: Nieumarli, Mr.krasnoludy
Najmniej lubiana rasa: Istoty lasu/Barbarzyńcy
Jednostka: Rycerz Zagłady/Piek. świder
Tytan: Lord Zagłady Grond
Profesja: Czarodziej

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

Epizod IV. Poszukiwania. Część I.

Dziewięć miesięcy później.

Ze względu na rozległe obrażenia, jakie poniósł Sebastian, wampir musiał na pewien czas zrezygnować z wykonywania bardziej niebezpiecznych misji. Dla Lorda Sarafan nie miało to na razie większego znaczenia. Wszystko postępowało tak, jak zamierzał. Sebastian skupił się na pracy w biurokracji. Jak się okazało po raz kolejny, sługa Wielkiego Mistrza doskonale wiedział jak postępować ze wszystkimi rodzajami gryzipiórków. Pracował niezależnie od organów rządzących, mając jednocześnie nad nimi pełnię władzy. Odpowiadał jedyne przed samym Lordem Sarafan, który wiedział doskonale, że Sebastian wypełni powierzone mu zadania co do joty.

Głowę Wielkiego Mistrza zaprzątały zdecydowanie ważniejsze sprawy. Przez ostatnie dziesięciolecia umacniał swoją władzę, dusząc w zarodku wszelkie przejawy oporu. Nic nie mogło przeszkodzić jego planom. Oczywiście pozostawał Vorador, ale starożytny wampir nie był w stanie przeciwstawić się Lordowi Sarafan. Szczególnie kiedy Soul Reaver był przeciwko niemu. Wielki Mistrz dostrzegał słodką ironię: to Vorador wykuł Reavera, a legendarny Janos Audron obdarzył broń Mrocznym Darem. W swej arogancji pragnęli stworzyć instrument ostatecznej zagłady rasy Hyldenów. Generał nie mógł się doczekać, aż zatopi to zimne ostrze w ich czarnych sercach, kiedy nadejdzie czas. Ten czas już się zbliżał.

Lord Sarafan kroczył pewnie przed siebie, pod nogami obutymi w złotą, pancerną zbroję chrzęścił piach i unosił się kurz. Przywódca Zakonu obserwował uważnie całą okolicę. Znalazł się w Kanionach, wyjątkowo niegościnnej części Nosgoth, gdzie żadna żywa istota nie mogła być bezpieczna. Powietrze było ciężkie, unosiła się w nim groźba, poczucie zagrożenia. Same widoki były dość monotonne, ot szereg skał i tuneli. Żadnej roślinności. Same skały oraz otwarte przestrzenie. Na szczęście Lord Sarafan nie przybył tutaj, by zwiedzać. Miał własne zadanie do wypełnienia. Hylden z poczuciem celu jest niepowstrzymany, szczególnie kiedy mówimy o władcy Nosgoth.

Nie był jednak sam. Prowadził ze sobą czterech wojowników swej rasy. Rzucali się w oczy wszystkim, od wyglądu po broń. Charakterystycznymi cechami Hyldenów były wypustki wyrastające z czaszki, jak również święcące intensywną zielenią oczy. Wydawały się jednak bladymi punktami w porównaniu z płomieniami uchodzącymi z oczu Wielkiego Mistrza. Zamiast stóp mieli kopyta, chudsze i dłuższe niż te u wampirów. Nosili jedynie biodrowe przepaski, rezygnując ze zbroi na rzecz zwinności i ogromnej wytrzymałości. Byli uzbrojeni w czarne, zaostrzone ostrza o długości liczącej sobie rozpiętość ich ramion. Nadawały się do cięć, jak również do pchnięć, można było również nimi łatwo blokować ciosy. Czyniło je to wyjątkowo uniwersalnymi. W obecnych czasach Wojownicy Hyldenów nie byli zbyt często widziani, ale starożytne legendy głoszą, że wielokrotnie przyczyniali się do zwycięstw nad znienawidzonymi Antycznymi.

Generał Hyldenów normalnie kazałby zmienić im się w ludzi, ale w tak odludnym miejscu nie musieli już kryć swej prawdziwej natury. Wciąż zmierzali przed siebie, w sobie tylko znanym kierunku. Czasami spotykali roztrzaskane wozy lub ciała kupców. Kaniony były niegdyś jednym z ważniejszych szlaków handlowych. Obecnie ich rola znacząco zmalała, głównie przez tajemnicze zniknięcia. Kupcy i bandyci znikali. Nocami słyszano makabryczne krzyki i jęki, znikali ludzie. Okolica szybko zaczynała się wyludniać. Śledztwo Sarafan nie było w stanie nic wykazać. Raport ostatniego patrolu pochodził sprzed trzech tygodni. Tydzień temu znaleziono starannie objedzone, rozkładające się resztki. Jedno z ciał miało symbol Sarafan na rozdartej zbroi.

Stało się jasnym, że tutaj potrzeba czegoś więcej, by rozwiązać zagadkę. Wielki Mistrz domyślał się, kto mógł tutaj mieszkać. Równocześnie szukał odpowiedzi na nurtujące go pytania. Ten zbieg okoliczności nie mógł być przypadkowy. Nie wziął ze sobą wielkiej świty oprócz kilku zaufanych wojowników, pragnąc nie ściągać większej uwagi na swe działania. Im mniej wróg wie, tym lepiej. Ludzie byli zbyt słabi, by zmierzyć się z tajemniczymi istotami. Oczywiście mógłby wysłać Sebastiana, ale wampir jeszcze nie był w pełni uzdrowiony. Przez twarz Lorda Sarafan przemknął cień, kiedy przypomniał sobie o Magnusie. Zdał sobie sprawę, że Sebastian nigdy nie osiągnie takiego poziomu potęgi. Obrażenia, jakie odniósł mówiły same za siebie. Powinien był nie okaleczać trwale Magnusa...

Poczucie żalu i rozczarowania zniknęło, kiedy przypomniał sobie inną rzecz, która rzuciła mu się w oczy przy ich pojedynku. Magnus nigdy nie zdradziłby Kaina. Generał nawet kiedy zmiażdżył umysł wampira, był w stanie ciągle wyczuć w nim odłamek opornej świadomości, wpół zatopioną wyspę w oceanie szaleństwa. Mógł wyrządzić mu najpodlejsze zbrodnie, wymierzyć sprawiedliwość jak każdemu wampirowi, skazać go na te same męki jakie sam przeżył na wygnaniu... To by nic nie dało. Lord otrząsnął się ze swych rozmyślań. To była przeszłość, kiedy wszystko się wahało. On jest przyszłością.
 

Podróż przebiegała dość sprawnie, oddział poruszał się bardzo szybko. Nie będąc ludźmi, Hyldeni męczyli się zdecydowanie wolniej co pozwalało im pokonywać dłuższe dystanse. Teren zmieniał się stosunkowo rzadko. Czasami trzeba było szukać drogi przez tunele, kiedy główne drogi zasypywały rumowiska skalne. Po drodze znajdowano kolejne ślady aktywności obcych sił.

***

Przed nimi znajdował się obalony wóz. Dość archaiczny, napędzany siłą koni. Nieszczęsne zwierzęta zostały już dawno temu pożarte, gdyż wokół leżały rozrzucone kości. Niektóre mogły należeć do ludzi, gdyż znaleziono kilka ludzkich czaszek. Lord Sarafan gestem kazał dwóm wojownikom zbadać pobojowisko. Udało im się wywnioskować, że walka była szybka i brutalna. Napadnięci ludzie nie mieli większych szans. Na kościach znaleziono ślady szponów i zębów.

Wielki Mistrz już zamierzał wydać rozkaz do dalszego marszu, kiedy zza uschniętych drzew i skał zaczęły wyłaniać się tajemnicze istoty. To były Demony. Hyldeni dobrze znali tę rasę, gdyż Antyczni powołując Filary, wygnali ich do wymiaru demonicznego. Wygnańcy ujarzmili Demony, które stały się im poddane. Niestety ciężko utrzymać dyscyplinę w ich szeregach, co właśnie stało się jasno widoczne.

- To jacyś renegaci, mój panie. - zadudnił basem jeden z wojowników. - Zabijmy ich, by więcej nie szkodzili naszej sprawie.
Lord Sarafan pokręcił przecząco głową.
- Zabijanie nie ma sensu. To silne istoty, mogą nam oddać nieocenione usługi, jeśli dobrze nimi pokierować. Nasza rasa tak postępuje od wieków. Tradycja będzie trwać dalej nawet po naszym powrocie z Wygnania.
- Będzie jak każesz, Generale. - odparł ten sam Hylden. - Czekamy na twe rozkazy.

Lord Sarafan bez słowa zbliżył się do Demonów. Bliższa odległość pozwoliła na dokładniejsze oględziny. To były dziwne, przypominające insekty bestie, chodzące na cienkich odnóżach. Unosiły się lekko w powietrzu, a walcząc plują wyjątkowo żrącym jadem, który starannie rozbryzgują na ciałach swych ofiar. Dodatkowo atakują swymi zaostrzonymi odnóżami, zadając okrutnie precyzjne, kłute rany. Nauczyły się pokrywać swe kończyny jadem, co pozwoliło im wprowadzać truciznę głęboko w ciała swych ofiar. Substancja wydłużała czas reakcji, zadawała ból a w krańcowych przypadkach powodowała halucynacje.
- Kim jesteście i co tu robicie? Jakim sposobem znaleźliście się tutaj, z dala od naszych wpływów? - zapytał Wielki Mistrz.
Na przód wysunął się jeden z insektoidalnych demonów. Rozpostarł swe skrzydła i zasyczał groźnie. Zielone oczy zamigotały gniewnie. Zachowywał się jak kobra szykująca się do ataku. Demon miał usta, ale nie używał ich do mówienia.
- Nie znajdujemy się pod waszą kontrolą, Hyldeni. Jesteśmy wolni. - skrzeczący głos rozległ się w umyśle Lorda Sarafan.
Generał kurczowo zacisnął pięści.
- Czy ty wiesz z kim rozmawiasz, pędraku? Jak śmiecie sprzeciwiać się mej woli? - wysyczał.
- A wy jakim prawem zmieniliście mą rasę w niewolników?
- Prawo silniejszego. Czy jednak źle na tym wyszliście? Pragnęliśmy dokonać zemsty i tak też uczyniliśmy. Teraz żyjemy w Nosgoth. My Hyldeni nie zapominamy o tych, którzy nam pomogli, choćby byli instrumentami naszych planów. Wy jednak zapomnieliście, komu naprawdę służycie. - warknął Lord Sarafan. - Pokłońcie się swym prawdziwym władcom.
Demon zagulgotał głośno, co miało oznaczać śmiech. Pozostałe demony podchodziły co raz bliżej Hyldenów.
- Wasze moce kontroli są wobec nas bezużyteczne. Kieruje nami potężniejsza moc. Wy zaś zginiecie.
Lord Sarafan ściągnął Soul Reavera z pleców. Ostrze gładko wyszło ze specjalnie przystosowanej do kształtu pochwy. Wszystkim zdawało się, że usłyszeli, wysoki, pierwszy ton muzyki. Muzyki, którą można nazwać psalmem śmierci.
- Zatem muszę to uznać za akt zdrady. Nie pierwszy i nie ostatni. Nie zasłużyliście na Nosgoth. Reaver pożre wasze dusze.

Morze demonów zalało ich ze wszystkich stron.

-------------------------------------

Epizod IV. Poszukiwania. Część II.

Lord Sarafan zaśmiał się okrutnie, kiedy wbił Reavera w czaszkę stojącego przed nim demona. Stwór zagulgotał, krew buchnęła mu z paszczy. Hylden z głośnym mlaśnięciem wyjął miecz z ciała, które upadło na ziemię drgając konwulsyjnie. Wyschnięta ziemia zaczęła chciwie spijać płynącą posokę, pożądając więcej. Ta przystawka przedstawiała zbyt nikłą wartość. Generał postanowił spełnić jej życzenie.

Zakotłowało się w tłumie owadzich demonów, kiedy zobaczyły śmierć ich przedstawiciela. Lord Sarafan wyczuł ich nienawiść, wzbierającą niczym fale przypływu. Nienawiść do Hyldenów, za to kim dla nich byli. 

Mróz owionął serce Władcy Nosgoth, kiedy dotarło do niego wspomnienie. Pamiętał wojnę z Antycznymi. Od nich również biła taka sama wszechogarniająca nienawiść. Za to kim byli Hyldeni: odmieńcami, którzy zaprzeczali temu, co Antyczni śmieli nazywać "prawdą". Lord Sarafan odruchowo pragnął zaprotestować: "to nie nasza wina, to Antyczni, którzy bredząc o Kole i Starszym zaczęli burzyć piękne miasta, wyrzynać dumnych mieszkańców, to oni wygnali nas do waszego świata."

Jednak który władca tłumaczyłby się zbiegłym niewolnikom?

Generał oczyścił swój umysł i wskazał ręką kolejne Demony. Wojownicy Hyldenów zrozumieli rozkaz. Z potężnym bitewnym krzykiem natarli na zbuntowane sługi, siekąc bez opamiętania. W powietrzu fruwały kawałki odnóży i strumienie świeżej krwi, hyldeńskie ostrza wytrwale pracowały by zrobić przejście dla swego pana. Lord Sarafan dostojnie kroczył przed siebie, płaszcz o barwie purpury powiewał niczym mroczny całun. Soul Reaver nucił swą cichą pieśń. Oczy Władcy Nosgoth płonęły, kiedy wszyscy schodzili z jego drogi. On wskazywał po kolei wszystkie Demony i wymierzał straszliwą sprawiedliwość.

Reaver wytwarzał błękitne kule czystej energii z niewiarygodną precyzją i siłą uderzające w zgromadzone stwory. Pociski rozbryzgiwały się na ciałach Demonów, miażdżąc i rozrywając ciała. Lord Sarafan kroczył dalej.
- Zdrajca. - strzał z Reavera. - Zdrajca. Zdrajca. Zdrajca. - kolejne strzały i dekapitacja ostrzem. - Zdrajca. Wszyscy zdrajcy!

Niedobitki odskoczyły od swych oprawców i natychmiast uciekły. Z pewnością Hyldeni mogliby kontynuować pościg, ale Generał uznał, że wystarczy. Nie stanowili dla nich zagrożenia. Wojownicy wyczuli intencje swego wodza i natychmiast powrócili do szyku, bezceremonialnie depcząc ciała pokonanych przeciwników. Ruszyli dalej, pozostawiając za sobą pobojowisko, stanowiące prezentację siły, której nie wolno było zanegować.

***

Lord Hyldenów dalej prowadził swą drużynę przez niebezpieczne Kaniony. Czy zrządzeniem losu, czy z powodu innych przyczyn, nie spotkali na swej drodze żadnych przeszkód. Domyślał się, że tak głośna potyczka musiała być obserwowana z oddali, zatem rzeź demonów jaką urządzili, musiała zrobić wystarczające wrażenie. Nawet Generał nie był w stanie ostatecznie rozstrzygnąć tych wątpliwości. Ostatecznie uznał, że to nie ma już znaczenia.

W pewnym momencie trafili na wejście do jaskini, wydrążone w dość stromym wzgórzu, które swym ogromem czyniło zgromadzonych Hyldenów nikłymi i mało ważnymi. Lord Sarafan doznał przeczucia, że to może być miejsce, którego tak długo szukał. Miał też wrażenie, że to miejsce przypominało mu coś o czym zapomniał po eonach Wygnania. Mógłby to nazwać przeznaczeniem, ale to słowo obrzydło mu okrutnie. Antyczni wymieniali je tyle razy przy tysiącach różnych okazji - od okrzyków wojennych, przez uzasadnianie swych racji po groźby.

Mimo wszystko wejście wyglądało dość obiecująco. Przejście było wystarczająco szerokie, że Hyldeni mogli iść w jednym rzędzie i wzajemnie się osłaniać przed potencjalnym zagrożeniem. Generał uznał, że to jest świetne miejsce na kryjówkę. Strzeżone przez ponurą reputację Kanionów, wędrujące watahy Demonów, ukryte między licznymi skałami. Mógł tu mieszkać ktoś, kto mógł czuć się wystarczająco potężny, by poradzić sobie z każdym zagrożeniem. Zapewne też nie lubił nieproszonych gości.

Pewnie nigdy nie spotkał Lorda Sarafan, jeśli chciał zaliczyć go do zwykłych gości, których może przepłoszyć bandą pseudo-owadów i strachem.

Drużyna wkroczyła do środka. Szli jeden obok drugiego, w szeregu. Na przedzie kroczył Wielki Mistrz, który nie okazywał najmniejszego lęku przed obcym miejscem. Spokój przywódcy udzielał się jego podwładnym, nawet ostrożniejsi Hyldeni poczuli się pewniej w obliczu nieznanego.

Tunel biegł prosto jak strzała, bez żadnych zakrętów ani skrzyżowań. Lord Sarafan zaczął czuć się... Dziwnie. Poczuł mrowienie w potylicy. Potarł się, ale wrażenie nie ustąpiło. Nie pozwolił, by coś tak przyziemnego rozproszyło jego uwagę, mimo to teraz stawiał ostrożniejsze kroki. Szybkim gestem rozkazał podwładnym dobyć oręża i zwiększyć czujność. Ściany tunelu były starannie wyrzeźbione, przejście bardziej przypominało korytarz niż typowy górniczy tunel. Hyldeni dostrzegali wzory pokrywające ściany, ale ich znaczenie pozostawało zagadką. Generał wiedział, że to litery pierwotnego, zapomnianego języka Hyldenów. Jako przywódca swej rasy, żył długo i widział wiele, prastary język był mu niegdyś znany, ale przez upływające wieki w Wymiarze Demonów zapomniał niemal wszystko co dotychczas o nim wiedział. Jedynie najstarsi i najbardziej uczeni Hyldeni znali ten szlachetny język, pierwszy który stworzyli. Spisali w nim wiele pięknych dzieł, które potem przetłumaczono na bardziej współczesną, obecnie używaną wersję.

Generał po raz kolejny przeklnął Antycznych za skazanie ich na wygnanie i zniszczenie ich kultury. Odwrócił się do swych żołnierzy, a jego oczy, pełne nienawiści, płonęły.
- Widzicie? Ślady naszej kultury, dziedzictwa, które utraciliśmy, a miało być nasze. - wyszeptał. - Odebrane przez przeklęte wampiry i ich fałszywego Boga. Wszystko stracone, zapomniane. Odzyskamy, to co nam należne. Przysięgam.

Hyldeni pochylili głowy w pokorze, ale efekt psuł grymas gniewu i płonące oczy. Poglądy na tę sprawę pokrywały się z poglądami ich przywódcy.   
- Nosgoth jest nasze, ale wciąż pozostały wampiry do zniszczenia. Przed nami wiele pracy, ale przyszłość należy do nas. Na gruzach Filarów rozpoczęła się nowa epoka, a pomnik jaki po nas pozostanie, przetrwa wieczność. - dokończył Generał.

Ruszyli dalej, zdeterminowani by zgłębić całą prawdę do końca. Znajdowali liczne hyldeńskie malowidła sprzed czasów Wygnania. Były one zatarte i wyraźnie nadgryzione przez ząb czasu, ale niewiele trzeba, by przywrócić je do dawnej świetności. Hyldeni kroczyli, przypominając sobie o przeszłości swej rasy. Wspomnienia musiały jednak ustąpić miejsca teraźniejszości, gdy dotarli do końca tunelu.

Na ich drodze stały potężne wrota, prawdopodobnie wykonane z wzmocnionej magią stali. Na drzwiach namalowana była lekko podłużna twarz młodej Hyldenki o wydatnych ustach. Wyglądałaby dość ludzko, gdyby nie charakterystyczne grzebieniaste wypustki wyrastające z miejsca, gdzie ludzie mają uszy. Oprócz tego można było dostrzec, że jak każdy Hylden nie miała rzęs ani brwi, choć posiadała zaznaczające się łuki brwiowe. Według standardów tej rasy można było ją uznać za piękną.

Lord Sarafan gwałtownie pchnął drzwi. Skrzydła rozsunęły się na boki i mocno uderzyły o ściany. Hyldeni wkroczyli do pomieszczenia. Ich oczom ukazał się niezwykły widok.

Znaleźli się w miejscu przypominającym kościół. Budynek został zbudowany na planie koła i zwieńczony na szczycie kopułą o kształcie czaszy. Szare ściany były ozdobione wyrzeźbionymi scenami z historii Hyldenów - ich codziennego życia w Nosgoth, wiedzy o sztuce i filozofii. Kolumny były ustawione w dwóch wygiętych rzędach, które łączyły się ze sobą tworząc koło podtrzymujące sklepienie przed zawaleniem. Gęsty mrok rozjaśniały pochodnie przymocowane po jednej do każdej kolumny. Pomiędzy kolumnami były rozmieszczone dwa rzędy liczące sobie po kilkanaście szerokich, kamiennych ław. W miejscu gdzie powinien być ołtarz, znajdowała się jedynie wysoko umieszczona ambona. Na jej środku był wyrzeźbiony znak z języka Hyldenów oznaczający "mów i wysłuchaj".

Lord Sarafan domyślił się, że trafił do utraconego podziemnego miasta, gdyż spotkał się już z takim typem budynku. Miejsce Spotkań Rady. Znalazł się w budynku, który służył rajcom danego hyldeńskiego miasta do spotykania się i obradowania nad sprawami polityki. Symbol na ambonie był tradycyjnym oznaczeniem, zobowiązującym do wysłuchania racji każdej strony w dyskusji. Miejsce to nie znajdowało się specjalnie daleko od Bramy Hyldenów, która również była miastem należącym do jego rasy. O ile jednak Brama została ponownie zasiedlona, to miejsce pozostało zapomniane, Wygnanie zatarło pamięć o wielu sprawach. Wiązanie Filarów zmusiło ich do odejścia i porzucenia wszystkiego co mieli, już na zawsze. Tak wówczas myśleli.   


Brak przedmiotów sakralnych nie zdziwił Generała. To miejsce było użytku świeckiego, zresztą Hyldeni nie znali czegoś takiego jak "kościoły", nie było im to potrzebne, gdyż nie wierzyli w coś, co Ludzie i Antyczni nazywali "siłami wyższymi", a już na pewno nie wierzyli w Starszego, którego darzyli szczerą nienawiścią, jako symbolu Starożytnych próbujących ich kontrolować. Zatwardziały ateizm Hyldenów doprowadzał Wampiry do szału, co było jedną z przyczyn wielkiej wojny.

Drużyna Lorda Sarafan nawet się nie spostrzegła, kiedy zaskoczyła ich tajemnicza istota, której nigdy nie spotkali.
- Witajcie, Wygnańcy. - powiedziała. Miała kobiecy głos, a światło latarni rozświetliło jej ciało. Hyldeńskie ciało. Wiedząca nosiła się skromnie, jej strój był prowokujący, składający się z dwóch przepasek na piersi i biodra, prezentujący młode, nieskażone klątwą starości ciało. W odróżnieniu od Wygnańców, jej cera była zdrowa i lekko rumiana. Posiadała długie, proste brązowe włosy opadające na plecy. Miała też dwa grzebieniaste wypustki wychodzące z czaszki na miejscu uszu co jednak pasowało do jej rysów twarzy.

Wiedząca stanęła twarzą w twarz przed przywódcą, mierząc go uważnie wzrokiem. Choć czas i miejsce jej narodzin nie zachowały się w żadnych opisach ani podaniach, miała spory wpływ na życie Nosgoth. Celowała w przepowiedniach i proroctwach, zdobywając sobie wielką sławę, choć ją samą niewielu widziało na oczy. Jej enigmatyczne słowa sprawdzały się na różne sposoby. Z bardziej współczesnych wydarzeń można dodać, że przepowiedziała upadek Williama Sprawiedliwego co doprowadziło do eksterminacji całej wampirzej rasy, jedynie Kain ocalał z masakry. Ci, którzy słyszeli o tym proroctwie, uznali to za omen zwiastujący rychłą katastrofę. Rzeczywiście nie minęło wiele czasu, kiedy skąpane we krwi Nosgoth otrzymało kolejny cios w postaci Upadku Filarów. Wtedy też Hyldeni mogli w końcu powrócić do swego prawdziwego domu.

Generał najszybciej otrząsnął się z zaskoczenia
- Witaj, nieznajoma. Co robisz w tym zapomnianym miejscu? Wyglądasz zupełnie inaczej niż ma rasa.
- Jesteśmy jednak spokrewnieni. Nie znalazłam się razem z wami w Świecie Demonów, do którego wysłali was Starożytni. To dlatego wyglądam tak, jak przedstawiają to malowidła wcześniej przez was odkryte. - wytłumaczyła.
- Jak... Uniknęłaś Wygnania? - wykrztusił Lord Sarafan. - Przecież to niemożliwe, cała nasza rasa musiała odejść. Czemu nie ty?
- Nie tylko ja, Generale. Nie jestem jedyną, która uniknęła tak tragicznego losu. Wiesz, kto tutaj leżał uśpiony przez millenia, czekając na przebudzenie w odpowiednim czasie? Król.

Hyldeni zadrżeli na samo wspomnienie. Czy ich prawowity władca w końcu do nich powróci? Lord Sarafan przejął władzę nad tym co zostało z jego rasy. Czy miałby teraz złożyć hołd temu, który nie cierpiał razem z nimi, tylko... Spał? W sercu Generała zakiełkowało ziarno buntu, ogarnęły go mieszane uczucia. Co miał o tym wszystkim myśleć?
- Nie wiem, czy możemy ci ufać. Minęło wiele czasu. Gdzie jest teraz król? - zapytał.
- Nie znajdziesz go w tej części Nosgoth. Znajduje się poza twoim zasięgiem i nie masz żadnego wpływu na to, co się tam dzieje. Nie jesteś w stanie zrobić absolutnie nic. - odrzekła Wiedząca.
- Jak śmiesz tak bezczelnie do mnie przemawiać?! Rozmawiasz z władcą Nosgoth, który przywrócił należne nam miejsce! - warknął Generał. - Ciężkim wysiłkiem, zwyciężyliśmy nad Stworami Nocy.
- Do zwycięstwa jeszcze daleka droga. Poza waszą percepcją toczy się ostateczna gra w odległej przyszłości Nosgoth, ale jej ostatni akt ma swe miejsce w teraźniejszości. Wynik tej walki zadecyduje o ostatecznym kształcie tego świata. - wyjaśniła.
- Cóż to za dziwne słowa? Zagadka, która po udzieleniu jednej odpowiedzi daje trzy nowe pytania? Wytłumacz się ze swych metafor nim stracę resztę pozostałej mi cierpliwości. Wiele ryzykowałem, by znaleźć odpowiedzi, nie odejdę zanim nie dowiem się wszystkiego. - zagroził Lord Sarafan.
Wiedząca żachnęła się lekko.
- Nie tylko ty ryzykowałeś. A może nie zdajesz sobie sprawy, że jako jedyny jesteś w stanie mnie zniszczyć? Nosisz przy sobie instrument mej możliwej zagłady. Jednak nie jestem bezbronna.
- Odpowiedz na me pytania, a odejdę w pokoju. - obiecał Wielki Mistrz. - Hylden nie powinien podnosić ręki na Hyldena. A przynajmniej nie bez powodu... Mów szybko, czas jest na wagę złota.

Wiedząca zbliżyła się o parę kroków bliżej do Generała, który spoglądał na nią podejrzliwie. Kobieta nie zdradzała żadnych objawów zaniepokojenia, nawet kiedy spoglądała mu głęboko w oczy. Lord Sarafan, chociaż miał wolę silniejszą od stali, a oczy płonące piekielnym ogniem, z ledwością wytrzymał chłodne spojrzenie Wiedzącej. Wydawało mu się, że zobaczył bezdenną studnię w której spada co raz niżej i niżej, błagając o śmierć, która nie nadejdzie. 
- Twoje sztuczki nie zadziałają na mnie. - zaprzeczył groźnie. - Nie odejdę, dopóki nie uzyskam tego, po co tu przybyłem. Dobrze o tym wiesz, zatem przestań się ze mną droczyć.
- Twój brak szacunku zdumiewa, jednak jedynie wielcy mogą sobie na to pozwolić, a ty należysz do wielkich, Generale. Okoliczności jednak nie pozwalają nam na uprzejmości, zatem przejdę do sedna sprawy. Król Hyldenów uniknął Wygnania to prawda, to miejsce było niegdyś obłożone niezwykle potężną, ochronną magią. Król przybył właśnie tutaj, do tego miasta tam, razem ze swym najbliższym otoczeniem. Zapadli w sen, który trwał millenia. Kiedy jednak Filary przestały istnieć, przyszła pora na ich przebudzenie. Miejsc takich jak to jest znacznie więcej, uśpieni tam Hyldeni już dawno wyszli na wolność. Teraz jednak zniknęli z oczu żyjących i nie mamy wpływu na ich dalsze losy.
- Więcej... Wielu Hyldenów? Dlaczego nie wszyscy? - zapytał Wielki Mistrz. - Czym oni się zasłużyli, że my nie mogliśmy zrobić tego samego?
- Nie zdołalibyśmy ocalić wszystkich, większośc z nas walczyła na polach bitew całego Nosgoth ze Starożytnymi, pamiętasz Generale? Tylko nieliczni mieli czas by się uchronić przed Wygnaniem.

Lord Sarafan wyciągnął zaciśniętą pięść zaraz pod jej twarz, wyglądał jakby zamierzał uderzyć, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Wycofał rękę.
- Twoje informacje są bezużyteczne, w niczym mi nie pomogą. Takie sprytne półsłówka wam się ukryć. Znajdę was i wtedy poznam całą prawdę.
- Zatem poszukaj odpowiedzi na własną rękę. Zanim jednak odejdziesz, chyba mogę powiedzieć ci o czymś, co może pomóc twej sprawie. - rzekła Wiedząca. - Kiedy ty umacniałeś swą władzę, wampiry sprawiały wrażenie jakby zapadły się pod ziemię, prawda? To pułapka. Musisz natychmiast wracać do Meridian, twoja nieobecność została odkryta, w twoim otoczeniu znalazł się zdrajca.

Generał Hyldenów stężał, jakby odkrył straszliwą prawdę. Elementy układanki, którą próbował rozwiązać od pewnego czasu, powoli układały się w straszliwą całość. Jego oczy wyrażały zdumienie, że znalazł się ktoś wystarczająco przebiegły, bo oszukać Hash'a'gika, Mistrza Manipulacji.
- Co...? Jak...? Niemożliwe! Kto jest zdrajcą? Męki Wygnania będą niczym w porównaniu z tym, co ja z nim każę zrobić! - ryknął.
-Przewodniczący Meridiańskiej Gildii Kupców, oburzony nałożonymi przez ciebie wysokimi podatkami, skuszony pragnieniem nieśmiertelności i bogactwa. Blisko twego otoczenia, posiadający najlepszych szpiegów. Od pewnego czasu należy do Cabal. Przez ostatnie pięć lat wspólnie przygotowali grunt pod bunt, wielkie powstanie przeciw władzy Sarafan w całym Nosgoth. Jeszcze masz szansę temu zapobiec, a przynajmniej jak najszybciej zdławić bunt.
- Zatem trzeba działać niezwłocznie. Dziękuję ci za pomoc, nie zapomnę tej przysługi. - Lord Sarafan skłonił się lekko przed Hyldenką.
- Przyjmij jeszcze jedną poradę. Soul Reaver to klucz do twego zwycięstwa. Jednak Kamień Nexus to rzecz jeszcze ważniejsza. Strzeż go niczym własnego życia, inaczej niewiele czasu ci pozostanie by wszystko naprawić przed katastrofą. Cienie przeszłości potrafią zniszczyć nawet najbardziej świetlaną przyszłość...

Z tymi słowami, Wiedząca zniknęła w rozbłysku wirującej, fioletowej energii. Zapadła kamienna cisza, przerywana oddechami pozostałych Hyldenów. Lord Sarafan odwrócił się do swych żołnierzy.
- Cokolwiek się stanie, pamiętajcie, że jesteście Hyldenami. Żaden człowiek ni żaden Stwór Nocy, nie stanie nam na drodze. Nosgoth jest prawomocnie nasze i tak pozostanie na wieczność... - powiedział, zanim oni również zniknęli w rozbłysku energii, tym razem zielonej.

***

Znaleźli się w mieście, zaraz za bramą prowadzącą do Kanionów. Do ich uszu dotarły odgłosy walki, szczęk oręża, wrzaski rannych i jęki umierających. Do ich nozdrzy dotarł swąd spalenizny, a ich twarze poczuły fale gorąca. Znaleźli się w szalejącym piekle i nie wiedzieli, co napotkają na swej krwawej drodze.

Meridian płonęło.


Proszę pisać na PW lub na forum, na GG bywam nieregularnie.

http://oi51.tinypic.com/ela913.jpg

Dance with the devil and sleep with the dead!

Offline

 

Nasi Sojusznicy


Tajemnice Antagarichu | Heroes of Might & Magic 1,2,3,4,5,6,7 Forum
e-Gildia Graczy

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.akademiasupremacy.pun.pl www.kolo100olsztyn.pun.pl www.ngamecool.pun.pl www.real-craft.pun.pl www.outsiders.pun.pl